Było już późne lipcowe popołudnie, po powrocie z zielonych gór Kaukazu, z klasztoru Cminda Sameba (pierwszą część tej wycieczki znajdziecie TUTAJ), krótkim odpoczynku w naszym "hoteliku" pojechaliśmy dalej. Przypadkiem dowiedzieliśmy się o położonej zaledwie kilkanaście kilometrów od Stepancmindy - Dolinie Truso i to do niej zmierzaliśmy.
Po zjechaniu z głównej drogi, jechaliśmy polną trasą gdzieś pomiędzy górami. Po prawej stronie zielone wzgórza i górujące nad nimi szczyty, po lewej pozostałości po starych wioskach, w których od dawna już nikt nie mieszka.
W promieniach popołudniowego słońca cała dolina mieniła się w złoto-zielonych kolorach. Droga stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Wyżłobiona gdzieś w skale, szerokości jednego auta z przepaścią na kilkanaście metrów w dół. Czasami prowadziła kilkanaście metrów nad wąwozem, aby po chwili biec samym jego dnem.
Nie dojechaliśmy do końca wąwozu. Słońce schowało się już za górami, nadchodził wieczór. Musieliśmy wracać, byliśmy umówieni na kolację z naszą gospodynią (a takiej kolacji żal było przegapić).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz