Jeziora Koruldi położone wysoko w górach Kaukazu u stóp potężnej Uszby były zaplanowane na jeden z dni naszego sierpniowego pobytu w Gruzji (całkowicie inaczej niż w 2016 roku, kiedy to do jezior pojechaliśmy w przypływie porannych chęci).
Podobnie
jak rok temu część trasy udało nam się pokonać autem i znowu
wjechaliśmy wysoko na kaukaskie polany, teraz już nie zielone. Była
końcówka sierpnia, brązowo-żółte trawy kontrastowały z błękitem nieba.
Wchodziliśmy w południowym upale, spacer do jezior zajął dużo więcej czasu niż zakładaliśmy i niż to wynikało z ubiegłorocznych notatek. Kiedy dotarliśmy do jezior pogoda zaczęła się zmieniać. Zaszło słońce, nadciągały szare chmury i przydałoby się zdecydowanie więcej ciepłych ubrań niż mieliśmy.
W drodze powrotnej chmury biegały po niebie na całego. Zjeżdżając w dół białe masy chmur przebiegały przez samochód, zmniejszając widoczność do zera i szły dalej. Na szczęście udało nam się zjechać jeszcze przed deszczem. Deszcz, a właściwie ulewa zastała nas dosłownie chwilę po wjeździe na asfalt. Drogę z auta do Cafe Ushba, gdzie szliśmy na obiad, pokonaliśmy już w strugach deszczu.
Gruzińskie kebabi: przyprawione ziołami mięso mielone, pieczone na ruszcie. |
Lobiani: takie chaczapuri z pastą z fasoli. |
Lemoniady: najsłodsze wspomnienie Gruzji |
A potem czekało nas pożegnanie z piękną Swanetią i długa droga. Jechaliśmy pół nocy, w hotelu pojawiliśmy się tak późno, że aż skasowali nam rezerwację, myśląc , że już nie dotrzemy. Droga dłużyła się w nieskończoność, ciemna noc, ulewa, kręte drogi Swanetii nie ułatwiały jazdy. Około drugiej w nocy padliśmy na łóżka, a zaraz czekał nas kolejny dzień pełen wrażeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz