Na zakończenie naszego pobytu w Tajlandii, przed powrotem do mroźnej Polski, spędziliśmy dwa ostatnie dni w Bangkoku. Tym razem zamieszkaliśmy z dala od turystycznego centrum - w dzielnicy Silom. Dwa dni minęły nam bardzo szybko, a my znowu zostaliśmy pochłonięci przez to miasto, tak bardzo, że nie umieliśmy trafić do hotelu :)
Podsumowując nasze ostanie chwile w Bangkoku:
- odwiedziliśmy park Lumpini będący małą oazą spokoju w centrum ogromnej azjatyckiej metropolii,
- podziwialiśmy tropikalne rośliny, w tym żywopłoty zrobione z roślin, które w domu hodujemy w doniczkach,
- spacerowaliśmy po biznesowej części miasta przeciskając się w tłumie azjatyckich białych kołnierzyków,
- mieszkaliśmy w hotelu, którego nie było na mapach, i do którego nie mogliśmy trafić, gdzie na śniadanie podawano bufet smakołyków w tym pyszny sticy rice w liściach bananowca,
- widzieliśmy grube i tłuste warany wygrzewające się na słońcu,
- pojechaliśmy do China Town, gdzie przyszło nam przeciskać się pomiędzy rozstawionymi wszędzie stoiskami z owocami morza. To właśnie był charakterystyczny zapach tego miejsca, leżące w pełnym słońcu ryby i inne morskie stworzenia,
- jedliśmy w małych ulicznych jadłodajniach, z krzesłami na chodniku słysząc pęd skuterów niemalże ocierających się o nasze plecy,
- odwiedziliśmy jedno z centrów handlowych, z którego wyszliśmy obładowani 6 kilogramami tajskich smakołyków (którymi notabene raczymy się do dzisiaj)
- oglądaliśmy początek Święta Światła, który w parku Lumpini był obchodzony puszczaniem świecących wianków na wodę,
- pędziliśmy oświetlonym tuk-tukiem po nocnym Bangkoku, jechaliśmy dosyć długo, bo przecież nasz hotel nie istniał również dla miejscowych :)
- przeszliśmy, w te dwa dni, dziesiątki kilometrów, aż zdarłam sobie sandały, a kiedy już się zmęczyliśmy wsiedliśmy w metro, które wiozło nas po wiaduktach wysoko nad miastem,
- znowu niezmiennie dziwiliśmy się wszystkiemu co działo się dookoła,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz