Na Korfu spędziliśmy czerwcowy tydzień. Tydzień pełen słońca i prawdziwie turystycznych miejsc.
Wyspa choć bardzo turystyczna ma też swoje małe, tajemnicze zakątki w które staraliśmy się uciekać.
- Cieszyliśmy się samotnością i bezkresną zielenią w zaczarowanych gajach oliwnych.
- Zwiedzaliśmy małe wioski i większe miasteczka, choć bardziej włoskie niż greckie.
- Odkrywaliśmy plaże ukryte gdzieś pomiędzy górami, a z tych zatłoczonych uciekaliśmy gdzie pieprze rośnie (lub pojawialiśmy się tam o świecie).
- Przemierzaliśmy północną część wyspy małym czerwonym autem, kręcąc się po wijących się drogach, na których czasami kończył się asfalt.
- Uciekaliśmy przed upałem, który dawał się bardzo we znaki.
- Wjechaliśmy na najwyższy szczyt wyspy (gdzie upał był jeszcze większy) i podziwialiśmy, bliską na wyciągnięcie ręki Albanię.
- Chłodziliśmy się w cieniu gajów oliwnych oraz w małych kafejkach popijając mrożone kawy (pyszne kawy!).
- Wieczorami siadaliśmy w przyrożnych, zatłoczonych tawernach na pyszne jedzenie - mieszankę włosko-greckich smaków.
- Mieszkaliśmy w pięknym domku na wzgórzu z widokiem na morze, jak i w ciasnym, dusznym pokoju środku miasta, gdzie do 2-3 w nocy dudniła muzyka z pobliskiej dyskoteki.
- I jedliśmy najlepszy deser ever - grecki jogurt z miodem (to była z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłam).
Po tygodniu na Korfu, mogę śmiało powiedzieć: było ładnie, ale to nie to. Nie jest to miejsce jakich szukam w podróży. Był to miły, przyjemny czas, ale już tam nie wrócimy. Nie było zachwytów, takie turystyczne wyspy chyba nie dla nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz