Rok temu dokładnie 23 listopada o 21:00 wsiedliśmy w samolot. Po około 11 godzinach wylądowaliśmy w zupełnie innym świecie. Zamiast szarej listopadowej Polski mieliśmy gorący, azjatycki wieczór w Singapurze.
To właśnie w mieście lwa zaczynaliśmy nasz wyjazd do Azji. Różnica czasu spowodowała, że w Singapurze wylądowaliśmy 24 listopada po 17:00, zanim dotarliśmy do hotelu było już ciemno, ale gorące, ciężkie powietrze i pierwsza "egzotyczna" kolacja dały nam jasno odczuć, że jesteśmy w Azji.
Singapur był tylko małym małym początkiem i szybkim zakończeniem naszej podróży. Większość czasu spędziliśmy w Malezji, na Singapur przeznaczając zaledwie 2 dni (choć patrząc na ceny w mieście - to były aż dwa dni).
Zamieszkaliśmy w małym, bardzo skromnym hotelu, który jak na azjatyckie ceny - kosztował majątek (no ale to w końcu Singapur), jeździliśmy metrem i przemierzaliśmy miasto piechotą. Najwięcej czasu spędziliśmy w Gardens By The Bay, odwiedzając je dwukrotnie. Niestety ogrody to miejsca, skąd ciężko nas wyciągnąć, obejrzeliśmy je chyba z każdej strony. Nieopodal znajduje się Marina Bay ze znanym hotelem Marina By Sands, nie odmówiliśmy sobie zajrzenia do środka i spacerów wśród sięgających nieba wieżowców. Pomiędzy tymi spacerami próbowaliśmy miejscowej kuchni, najczęściej lądując w chińskich restauracjach.
Dwa dni w mieście wystarczyły, potem wsiedliśmy w nocny autobus, który zawiózł nas prosto na małą wyspę, gdzie zaczęliśmy malezyjską cześć urlopu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz