Mała wioska gdzieś pod Łowiczem skrywa w sobie niebieski, tajemniczy świat sprzed lat. Pierwszy raz trafiłam tam jeszcze na studiach, to był zimny
i szary listopad, jeździliśmy z całą grupą po Mazowszu i Maurzyce (bo właśnie o
nich mowa) były jednym z wielu punktów na trasie. Choć było brzydko, pogoda nie
sprzyjała, a do Maurzyc trafiliśmy już wieczorem – było to jedno z miejsc, które
zapamiętałam najbardziej z całego wyjazdu. Od tamtego wyjazdu minęło kilka długich lat. Do Maurzyc
wybierałam się kilkakrotnie (jak sójka za morze) aby znowu odwiedzić Skansen
Ziemi Łowickiej. Zawsze coś stało na przeszkodzie. I udało się dopiero teraz - w pewną majową sobotę.
Choć może na zdjęciach tego nie widać, pogoda i tym razem
nie sprzyjała. Było lodowato (był to chyba najbardziej zimny dzień maja), zimny wiatr
przeszywał nas na wylot. Ale nie zrezygnowaliśmy, spacer się udał. Obejrzeliśmy
wszystkie chaty, szkoły, zagrody i kościoły. A na koniec, kiedy nawet wyszło
słońce, poszliśmy do „skansenowej” karczmy na ciepłą zupę i bardzo smaczne
kluski łowickie.
A sam skansen, to świat niebieskich chałup i łowickich
wycinanek, które zerkają z każdego konta maleńkich izb. Małe przydrożne błękitne kapliczki i drewniany
wiatrak wśród pól. To ok. 40 budynków, zabytków architektury z dawnego Księstwa
Łowickiego. Jeśli ktoś lubi skanseny i tamten stary, drewniany świat – warto Maurzyce
odwiedzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz