Spływ kajakiem Dunajcem. To nie był pomysł, który pojawił się znikąd. Odkąd pierwszy raz, dawno temu, zawitałam w Pieniny. Kiedy to spłynęłam Dunajcem flisacką tratwą. Już wtedy wiedziałam, że chciałabym tę trasę pokonać kajakiem.
Dużo czasu musiało minąć i dużo wody w Dunajcu upłynąć zanim udało mi się to zrealizować. To był mój prezent dla samej siebie i cały ten wyjazd był pod to dostosowany.
W upalny majowy poranek, uzbrojona w kamizelkę, kask i wiosło wsiadłam do czerwonego kajaka. Pierwsze wskazówki Instruktora to informacja co robimy jeśli kajak się przewróci. Czekało mnie półtorej godziny wiosłowania i zmagania się z falami górskiej rzeki, a w głowie krążyła tylko jedna myśl: aby tylko nie przewrócić kajaka i szczęśliwie dotrzeć do mety.
Było morko, zalewały nas fale, ale ani kajak się nie przewrócił, ani my z niego nie wypadliśmy i nawet ręce nie bolały od wiosłowania. Dotarliśmy szczęśliwie do celu.
Po pysznym obiedzie (i wysuszeniu ubrań) nadszedł czas na drugą część dnia - rowery, którymi mieliśmy wrócić ze Szczawnicy przez Słowację do Sromowiec Niżnych (gdzie zaczynał się spływ).
Był to dzień pełen atrakcji, pięknych widoków, nowych miejsc i spełnionych marzeń. Dzień w którym czas się zagęścił i z którego pamięta się każdą chwilę. To był piękny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz