W Tbilisi spędziliśmy zaledwie jeden dzień. To był pierwszy dzień naszego pobytu w Gruzji. Po porannym locie, lądowaniu o 4 rano, drodze do hotelu (oczywiście z przygodami) i krótkim odespaniu nocy - ruszyliśmy na miasto.
 |
Park Europejski, po lewej Most Pokoju |
To był bardzo zwariowany dzień, przepełniony spotkaniami z przemiłymi Gruzinami i niekończącym się spacerem po mieście.
Gruzję zaczęliśmy poznawać już w taksówce z lotniska do centrum miasta, w której kierowca puszczał z radia gruzińskie disco. Taksówkarz miał duży problem, ze znalezieniem naszego hotelu, długo krążyliśmy, on sam biegał po ulicach i pytał innych gdzie ma jechać, aż w końcu dowiózł nas pod same drzwi.
Później, kiedy męczyliśmy się z nabiciem biletów autobusowych na kartę (którą nota bene dała nam właścicielka hotelu) pomógł nam przemiły starszy Pan.
Innemu taksówkarzowi nasi towarzysze drogi (bo w Gruzji byliśmy z Anią i Markiem) pomagali w umówieniu się z klientem na kurs na lotnisko. Ale najważniejszym spotkaniem dnia - było spotkanie z małą dziewczynką imieniem Lizi.
 |
Na gruzińskim targu w centrum miasta |
 |
Kolorowe domy Tbilisi |
 |
Cerkiew Cminda Sameba |
 |
W jednej z gruzińskich cerkwi |
 |
Stoisko z arbuzami |
 |
Transport w centrum Tbilisi |
 |
Churchele - gruzińskie snikersy |
 |
Mała Lizi |
W upale kręcąc się po zaułkach miasta trafiliśmy do małej „budki” stojącej na rogu ulicy. Była tam piekarnia. Głodni kupiliśmy jakieś placki (później okazało się, że to lobiani, placki z czerwoną fasolą, jeden z gruzińskich specjałów). Wokół przy piekarni kręciła się mała dziewczynka, grała w piłkę, skakała i uśmiechała się do nas. Kiedy placki się skończyły, kupiliśmy świeżutki, jeszcze gorący chleb i rozsiedliśmy się przed piekarnią na dobre. Ktoś z nas zrobił dziewczynce pierwsze zdjęcie, zaczęła uśmiechać się i pozować. Trochę po rosyjsku, trochę po angielsku, a trochę na migi dowiedzieliśmy się, że ma na imię Lizi. Wtedy mała Lizi pobiegła do mamy i zniknęła. Wróciła po chwili przebrana w nowe, czyste ciuchy, z nowym kucykiem na głowie i zaczęła ustawiać się do zdjęć. Siedzieliśmy tam dłuższą chwilę. Mama Lizi dała nam do siebie kontakt aby przesłać zdjęcia córki. Kiedy odchodziliśmy Lizi długo machała nam na pożegnanie. Ten czas spędzony pod małą piekarnią gdzieś w obskurnych zaułkach Tbilisi był dużo bardziej wartościowy niż zwiedzanie kolejnych kościołów czy pałaców, które i tak się zapomni. A spotkanie z Lizi i jej mamą zapewne wszyscy będziemy długo pamiętać.

 |
Wypiekanie chleba w piekarni, w której pracują rodzice Lizi. |
 |
Lobiani, placki z czerwoną fasolą, jeden z gruzińskich specjałów |
 |
Park Europejski, po prawej Hala Wystawowa |
 |
Widok na Park Europejski z górnej stacji kolejki linowej w okolicach Twierdzy Narikala |
 |
Po prawej nasza pierwsza gruzińska kolacja i początek 1,5 tygodniowego obżarstwa |
 |
Warszawa w centrum Tbilisi |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz