Czasem tęskni się za tym co kiedyś miało się na co dzień. W
dzieciństwie wiele rzeczy było oczywistych, normalnych, a przez to aż
zwyczajnie nudnych. Człowiek inaczej patrzył na świat, nie zastanawiał się, że
za tą normalnością i zwyczajnością być może kiedyś zatęskni.
Dzisiaj druga część lub lubelskie i garść moich lubelskich
wspomnień. Na Lubelszczyźnie (w różnych jej częściach) spędziłam 20 lat, a im
dłużej mnie tam nie ma, tym częściej wracam myślami do tego co było, szczególnie
do szalonego dzieciństwa…
|
Jesień zawsze wyglądała najpiękniej. Lasy stroiły się w kolory, kwitły wrzosy, a w powietrzu unosiło się babie lato. |
|
Miód i ule. Miód był zawsze,
ciemno-pomarańczowy, płynny, pachnący, chwilę po wyjęciu z ula. Pszczoły też
były zawsze i często gryzły. Był chleb z masłem i miodem. Ale miodu nie lubię
do dzisiaj (widocznie było go za dużo). |
|
Zobacz jaki zachód słońca. Tak wołaliśmy do siebie, a potem
biegliśmy nad wodę, gdzie efekt był podwójny. W upalne lato taki chłodny
wieczór przynosił ulgę po męczącym dniu. |
|
Poziomki. Czy dzisiaj ktoś jeszcze zbiera poziomki? My
zbierałyśmy zawsze. Albo do słoika albo nawlekane na długie źdźbło trawy. A
później w domu wymieszane ze śmietaną i cukrem trafiały prosto do żołądka. To
jedna z najlepszych rzeczy pod słońcem. |
|
Wiosną kiedy tylko pojawiły się pierwsze kwiaty rytuałem
były spacery do lasu. Wracałyśmy z naręczami kolorowych bukietów. |
|
Pamiętam prawdziwe zimy, kiedy zaspy były do pasa. A jazda
na sankach? My jeździłyśmy na workach (wypchanych słomą), jeździło się szybciej,
a przy upadku nie bolało aż tak bardzo. Do domu wracało się mokrym od stóp do
głowy. Mokre ubrania, kurtki i buty suszyły się w całym domu. |
|
Dom Dziadków. Otoczony sadem w którym było wszystko
(przynajmniej dla mnie jako małego dziecka). Ogromne czereśnie, grusze, wiśnie
i śliwki. Skakaliśmy po drzewach objadając się na całego. Po soku z czarnych
czereśni bluzki były do wyrzucenia. Takich czarnych, malutkich i przesłodkich
czereśni dzisiaj już pewnie nigdzie nie ma.
|
|
Świeżego zapachu skoszonej trawy i siana nie da się nie
lubić. Uwielbiam jak unosi się w powietrzu w letnie upalne dni. |
|
Łabędzie. Zawsze stacjonowały za drogą, na stawach. Ukradkiem
zabierałyśmy chleb z kuchni i karmiłyśmy je, szczególnie jeśli jakiś został na
zimę. |
|
Wiosną kiedy przychodziły roztopy, ogrody nasze i sąsiadów
zalewała woda. Było w niej pełno żab i kijanek, a my organizowałyśmy zawody w
ich łapaniu. |
|
Tymianek. To przeurocze zioło, dzisiaj pięknie pachnie w
kuchni. Pewnego lata miałam dość tego zapachu, codziennie na kolanach w letnim
upale, pieląc to zielsko przeklinałyśmy je w nieskończoność. |
|
Jesień. Najpiękniejsza pora roku, niesie ze sobą zapach
uschniętych traw i liści i dym ognisk unoszący się w powietrzu. W szkole
tradycyjnie dzień przeznaczany na „sprzątanie świata” czyli jesienne porządki a
na koniec wielkie ognisko z kiełbaskami i kartoflami pieczonymi w gorącym
żarze. |
|
Na rybach. Tak jak miód, woda i ryby były zawsze. Może
dlatego ryb również nie jadam. Pamiętam pewną niedzielę (miałam może 5-6 lat) i
wędkowanie z kukurydzą nawleczoną na
haczyk. Z kocem w wysokiej trawie i małymi dziewczynkami (córkami znajomych).
Do dzisiaj otwierając puszkę i czując zapach kukurydzy mam przed oczami tamten
dzień. |
Szkoda, że tego świata już nie ma. A może jeszcze jest tylko
jestem za "stara" aby go zobaczyć….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz