To był jeden z piękniejszych dni w Gruzji, to były jedne z najpiękniejszych widoków jakie kiedykolwiek widziałam. Potężny ośnieżony Kazbek, a u jego stóp, na wzgórzu pokrytym soczyście zieloną trawą mały prawosławny klasztor. Symbol Gruzji, obrazek chyba wszystkim znany.
Obudziłam się wcześnie rano, w "kolorowym" pokoju gdzieś w małej wsi w górach Kaukazu, a raczej byłam zmuszona wstać bo ciężar kołdry uniemożliwiał dłuższy sen. Wszyscy jeszcze spali, do śniadania było jeszcze dużo czasu. Siedziałam na balkonie, wpatrywałam się w góry i czekałam czy wraz ze wschodem słońca pokarze się jegomość Kazbek. Ale podobno trzeba mieć szczęście, aby go od razu zobaczyć. Tego poranka szczęścia nie miałam.
Po śniadaniu (bogatym, kolorowym i ciężkim) wyruszaliśmy, tam gdzie wyruszają wszyscy będący w Stepancmindzie (dawniej miejscowość nazywała się Kazbegi) do Cminda Sameba, prawosławnego klasztoru położonego u stóp Kazbeku.
Poszliśmy na łatwiznę bo wjechaliśmy na górę samochodem. Choć patrząc obiektywnie to nie wiem czy była to łatwizna. Stroma ścieżka (ścieżka, nie droga) wijąca się wśród domów. Z dziurami po kolana, ostrymi zakrętami. Droga na której ledwo mieścił się jeden samochód a trzeba było się wymijać z tymi z naprzeciwka i jeszcze przepuszczać stada koni i krów. Trasa szlakiem pieszo na pewno byłaby spokojniejsza. Jechaliśmy szybko i wolno zarazem, z przystankami po drodze.
Kiedy dotarliśmy na górę naszym oczom ukazał się krajobraz, tak dobrze znany ze zdjęć. Bezkresna zieleń kaukaskich łąk, ogromne szczyty i kręta, wyjeżdżona przez samochody droga, a na jej końcu symbol Gruzji - klasztor Cminda Sameba. Ciężko było oderwać wzrok od pocztówkowych widoków.
A później kiedy doszliśmy do klasztoru wystarczyło się odwrócić, aby znowu zachwycać się w nieskończoność. Za białymi chmurami majaczył się potężny Kazbek. Tak bardzo chcieliśmy go zobaczyć. Wiatr rozwiewał chmury to w prawo, to w lewo, a my czekaliśmy aż góra się odsłoni.
Można by było siedzieć tam w nieskończoność i po prostu patrzeć na te niezwykłe krajobrazy kaukaskich szczytów.
Do miasta wróciliśmy wczesnym popołudniem. Tego dnia pojechaliśmy jeszcze w jedno miejsce w okolicy Stepancmindzy, do Wąwozu Trusco. Ale to już innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz