Wcześniejsze posty z Wietnamu znajdzie TUTAJ
Mui Ne to mała miejscowość na południu Wietnamu nad Morzem Południowochińskim. Mui Ne ma dwa oblicza, z jednej strony to spokojna wioska rybacka, a z drugiej turystyczny kurort opanowany przez Rosjan.
Całe szczęście, że my trafiliśmy tam jeszcze przed sezonem, pod koniec pory deszczowej, uniknęliśmy dzięki temu dzikich tłumów.
W Mui Ne spędziliśmy 3 dni. Tę część podróży wspominam jako najbardziej spokojną i leniwą, bez oglądania miliona zabytków.
Do Mui Ne dotarliśmy w upalne przedpołudnie, wyczerpani 5 godzinną jazdą autobusem z Sajgonu. W koszmarnym upale ruszyliśmy do hotelu, a później na poszukiwanie jedzenia. Kręcąc się po dosyć pustej wiosce przypadkowo trafiliśmy w miejsce, w którym uwagę przykuwały różowe obrusy. Nie było tam nikogo (a jak wiadomo brak klientów, nie wróży dobrze). Kiedy zajrzeliśmy do środka na podłodze leżał ojciec z trójką dzieci, śmiejąc się na całego. Tuż obok w hamaku leżała kobieta, zapewne jego żona.
Najlepszy obiad w Wietnamie, wspomina go go dzisiaj. |
Zostaliśmy tam na dłużej. I jak się okazało właściciel knajpki bardzo dobrze, jak na Wietnamczyków mówił po angielsku, dzięki czemu dużo dowiedzieliśmy się o okolicy. A obiad, który tam zjadałam był najlepszym posiłkiem podczas całego 3 tygodniowego pobytu w Azji. Ten makaron ryżowy z kurczakiem i warzywami i cafe su da wspominam do dzisiaj (a ja przecież nawet kawy nie lubię!)
Cafe su da to tradycyjna wietnamska kawa, przyrządzana w specjalnym naczyniu, podana z przesłodkim skondensowanym mlekiem i lodem.
Kolejny dzień był podobnie spokojny i leniwy. Rano kręciliśmy się po plaży, którą przeszliśmy długi kawałek w poszukiwaniu targu. Targ znaleźliśmy, ale nie zabawiliśmy tam długo, głód wygonił nas dalej w poszukiwaniu miejsca na śniadanie.
Przedpołudnie spędziliśmy na plaży i w naszym hotelowym ogrodzie w ramach przeczekania upałów, które były nie do wytrzymania. Na popołudnie mieliśmy zaplanowaną rowerową wycieczkę po okolicy. Po wypożyczeniu rowerów ruszyliśmy w drogę, choć upał nie ułatwiał zadania.
Pierwszym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć był Fairy Stream (Bajkowy Potok inaczej nazywany też Potokiem Wróżki). W oryginale to potok Suoi Tien, który przepływa przez kolorowy kanion. Główny szlak prowadzi środkiem potoku… zdejmujemy buty i wchodzimy do brązowej wody, początkowo trochę sceptycznie, ale z każdym krokiem idziemy pewniej. Czerwony piach osuwa się pod stopami, a ciepła woda zalewa nogi. Jest dosyć płytko – najczęściej do kostki.
Kiedy znudziło nam się brodzenie w wodzie wróciliśmy do naszych rowerów, zaparkowanych gdzieś pod wietnamskim domem i ruszyliśmy dalej. Kierowaliśmy się z stronę Czerwonych Wydm, położonych kilka kilometrów na północ od Mui Ne.
Po drodze dotarliśmy do wioski rybackiej Mui Ne z przepięknym (o ile to właściwe słowo) portem. Tysiące małych łódek rybackich unoszących się na wodzie, która zlewała się z niebem. Jeden z piękniejszych widoków w Wietnamie.
A później dotarliśmy do Czerwonych Wydm, które podobnie jak Fairy Stream są chyba trochę przereklamowane. Najbardziej uderzają olbrzymie ilości śmieci i osoby, chcące ci wynająć podłużny kawałek plastiku na którym można zjeżdżać z wydm (to jedna z tutejszych atrakcji). Może nie wypada tak krytykować, ale wydmy w Łebie wolę zdecydowanie bardziej niż czerwone wydmy w Wietnamie, nawet przy niesprzyjającej polskiej pogodzie.
Z wydm wróciliśmy już wieczorem. Po oddaniu rowerów i zjedzeniu kolacji ruszyliśmy do hotelu już w zupełnych ciemnościach. W Wietnamie o 17:30 zachodziło słońce, o 18:00 było już całkowicie i dosłownie czarno. A po tej ciemnej nocy nastał kolejny dzień nadmorskiego lenistwa i o tym będzie następnym razem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz