W Lizbonie spędziliśmy zaledwie 2 dni. Był to nasz przystanek w drodze na Azory. Przed wyjazdem pewna osoba napisała mi, że Lizbona "to najpiękniejsze i najbardziej urocze miasto w którym byłam. A było ich sporo." Czy i mnie Lizbona tak bardzo zachwyciła? Nie można zaprzeczyć, że to piękne miejsce, ale z Lizboną w moim rankingu wygrało inne portugalskie miasto, o którym jeszcze napiszę.
Dzisiaj zapraszam na pierwszy spacer po niezaprzeczalnie pięknej Lizbonie. Zabieram Was do dzielnicy Belem, z Pomnikiem Odkrywców bielejącym ta tle idealnie błękitnego nieba. Z mewami "kłócącymi" się na nabrzeżu, z marmurową posadzką-mozaiką, mapą świata prezentującą szlaki portugalskich żeglarzy. Z monumentalnym Klasztorem Hieronimitów. Z osławioną Wieżą Belem u podnóży, której rzeka wyrzuca na piasek martwe meduzy. I na końcu z najważniejszą i najsłodszą rzeczą. Z Pasteis de Belem, najpopularniejszymi portugalskimi ciasteczkami, których historia sięga XVIII wieku. Ich recepturę stworzyli mnisi z klasztoru Hieronimitów. Dzisiaj przepis na oryginalne ciastka zna zaledwie 3 osoby.
Wchodzimy do jedynej prawdziwej fabryki tych ciastek. Kupujemy pasteis na wynos i wędrujemy dalej. W promieniach listopadowego słońca spacerujemy dalej. Idziemy brzegiem Tagu w kierunku Mostu 25 Kwietnia (często porównywany z mostem Golden Gate) i zajadamy się babeczkami. Pyszne, kruche ciasteczka posypane cynamonem wypełnione ciepłym jeszcze budyniowym kremem rozpływają się w ustach. Idziemy. Listopadowe słońce ogrzewa twarze, jest pięknie i pysznie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz