Na początku ostrzegam, post zawiera około miliona zdjęć :) Wybierając zdjęcia do mojej relacji z wyjazdu do Laponii, każde z nich wydawało mi się równie ważne i istotne, aby pokazać Wam jak naprawdę jest na kole Podbiegunowym, u Mikołaja i w każdym innym miejscu gdzie byliśmy... Życzę więc wytrwałości w czytaniu i oglądaniu...
Pierwszą niecodzienną atrakcją po wylądowaniu w Rovaniemi była zorza polarna. Zielona łuna światła (jeśli tak można powiedzieć o zorzy) na czarnym jak węgiel niebie, poruszająca się razem z naszym autem robiła wrażenie. Niestety egipskie ciemności nie sprzyjały zrobieniu zdjęcia i zorza nie została uwieczniona na zdjęciach.
Pierwszego dnia na dalekiej północy zjedliśmy śniadanie w wyjątkowym miejscu - na kręgu polarnym - w małej kafejce Tuulenpesa Cafe, położonej pośrodku niczego.
Następnie oglądaliśmy bazę noclegową - małe, drewniane domki "porozrzucane" w lesie. Każdy z nich ma w sobie coś lapońskiego np. klamkę z poroża renifera
Moim faworytem było jednak coś innego - stojące obok domu małe drewniane budki (przypominające budę dla psa) - były to lodówki... :)
Tego dnia udało nam się spotkać stado "dzikich" reniferów. Tak na prawdę nie są one dzikie - każdy renifer ma swojego właściciela. Zwierzęta te spędzają większość czasu w lesie (teoretycznie na wolności).
Dwa razy do roku są zbierane na liczenie i ubój. Przykre, że renifery trafiają na stoły, ale w Laponii są one tym, czym dla nas np. krowy. Hodowane są dla mleka i mięsa.
Wieczorem mieliśmy okazję gościć na tradycyjnej lapońskiej kolacji, gdzie mogliśmy spróbować lokalnego dania - mięsa renifera. Kolacja była w prawdziwym lapońskim domu, gdzie m.in. dzięki wystrojowi wnętrza panowała szczególna atmosfera.
Kolacja była połączona z sauną. W Laponii jest taki zwyczaj, że w czasie kolacji biesiadnicy korzystają z sauny. Polega to na tym, że zjada się jedno danie i idzie się do sauny na ok. 20-30 min. Potem wraca się na kolejne danie - i znowu do sauny (i tak kilka razy). Istotne jest również, aby w czasie korzystania z sauny wychodzić na zewnątrz (na śnieg i mróz) i hartować organizm - takie atrakcje też mieliśmy zapewnione :) My Polacy podczas obiadu mamy telewizor, a Lapończycy saunę...
Nasz gospodarz - Seppo Leinonen - oprowadził nas również po swoim muzeum, w którym zgromadził rodzinne pamiątki, obrazy, lapońską porcelanę i sprzęty rolnicze. Seppo żyje na dalekiej północy w swoim małym muzeum - ale Internet ma - i kontakt ze światem też. :) Prowadzi nawet swoją stronę internetową: http://www.lapajarvi.fi/
Kolejny dzień to obowiązkowa wycieczka do Rovaniemi i do wioski Świętego Mikołaja.
Na początku zwiedzaliśmy Muzeum Arkticum - nowoczesne i interaktywne muzeum, w którym nauka jest zabawą. Jest to miejsce w którym, ani dorośli ani dzieci nie będą się nudzić.
Następnym przystankiem była oczywiście wioska Mikołaja, położona na kole podbiegunowym.
W Rovaniemi tego dnia padał deszcz - musieliśmy cieszyć się więc Mikołajem bez śniegu... i zdjęcia są takie szare, ale cóż wpływu na pogodę nie mieliśmy.
W wiosce Mikołaja obowiązkowa była oczywiście wizyta na oficjalnej poczcie Santa Claus' Main Post Office, gdzie trafiają listy dzieci z całego świata. Elfy pracujące na poczcie zajmują się segregowaniem tych tysięcy listów do Mikołaja.
Inna grupa Elfów zajmuje się obsługą gości, którzy chcą kupić i wysłać do znajomych kartki prosto z poczty Mikołaja...
Jak się okazało przyjechaliśmy do Mikołaja dokładnie w dniu otwarcia sezonu świątecznego, z tej okazji w wiosce była zorganizowana parada Elfów...
Potem dołączył do nich sam Święty Mikołaj. Przeszedł tak blisko nas, że niektórzy próbowali zerwać z Niego ubranie... :)
Po paradzie stanęliśmy w niekończącej się kolejce do Mikołaja, aby spotkać Go osobiście i zrobić sobie z Nim zdjęcie.
Droga do Mikołaja była niezwykła (jak dla każdego dzieciaka) - jednak tam już nie można było robić zdjęć. Mamy więc tylko nasze zdjęcia ze Świętym Mikołajem (i to jedynie w wersji papierowej) .
Po spotkaniu z Mikołajem przyszedł czas na shopping i naszym bieganiom po sklepach nie było końca... a ja oczywiście bardziej fotografowałam te śliczne zabawki niż kupowałam.
Następnego dnia dla odmiany od ciągłego jeżdżenia samochodem poszliśmy na spacer...
U celu czekała na nas Mia z jednym z reniferów ze swojej hodowli. Renifery choć wydają się takimi miłymi zwierzętami nie lubią jak się je głaszcze, a tym bardziej jak dotyka za poroże.
Wieczorem próbowaliśmy jeszcze jazdy psim zaprzęgiem, ale ze względu na niewielką ilość śniegu, była to jedynie kilkunastometrowa przejażdżka.
Ostatniego dnia pozostał nam już tylko powrót do Polski.
W drodze powrotnej mieliśmy 7 godzinną przerwę w Helsinkach. Na szczęście udało się wyjść z lotniska i pojechaliśmy do centrum miasta. Helsinki same w sobie nie zachwyciły mnie wcale. Starówki tak jakby nie było (choć oficjalnie jest). Z ciekawszych miejsc, do których udało nam się dotrzeć, mogę wymienić plac katedralny z katedrą i port morski.
Później został nam już tylko powrót na lotnisko i samolot do Warszawy.
Wyjazd jak dla mnie był niesamowity, pełen niecodziennych i niezapomnianych wrażeń.
Tym samym dziękuję: - tym którzy przyczynili się do mojego wyjazdu - i naszej małej grupie za przemiłe towarzystwo w Laponii (szczególnie Mateuszowi za to, że nie raz rozśmieszał nas wszystkich do łez)
nie ma za co :)
OdpowiedzUsuń