Relację z naszego wyjazdu do Rzymu zacznę od dnia, który był zarówno najcieplejszym jak i najbardziej zaskakującym dniem całego naszego wyjazdu.
Był to 2 dzień pobytu w Rzymie. Pobudka o nieludzkiej godzinie, śniadanie zjedzone najszybciej jak się da, aby tylko wyjść już z mieszkania. Poprzedniego wieczoru dokładnie sprawdzona godzina rozpoczęcia mszy na Placu Św. Piotra. Drugiej mszy (po inauguracyjnej) nowo wybranego Papieża Franciszka. Msza miała się zacząć 9:40. Wreszcie wychodzimy. 1,5 godz. przed mszą. Choć mieszkamy 10 minut drogi od Placu Św. Piotra. Wszędzie tłumy; wycieczki, grupy, rodziny. Wszyscy idą w jednym kierunku - tym samym, co my. Po drodze kupujemy gałązki oliwne. Mamy zamiar dojść jak najbliżej bazyliki. Idziemy. Nagle zatrzymujemy się - 20 metrów przed kolumnadą, (którą wchodziliśmy na plac), tłum. Nie da rady dalej. Jeden krok, drugi. Nic, ciągle w miejscu. Stoimy jak wszyscy. Czekamy. Mija 5 minut, mija kolejne 5. Nagle jakieś poruszenie.
Okazje się, że tłum (a my z tym tłumem) staliśmy tylko w kolejkach do bramki. Plac był pusty. Dopiero teraz to widać. Zaczynają nas wpuszczać. Powoli idziemy, przechodzimy przez pierwsze bramki, potem drugie. Przechodzimy i ... jesteśmy! Na placu jeszcze mało ludzi. O wiele mniej niż się spodziewaliśmy. Idziemy najbardziej do przodu jak się da. Omijamy sektor stojący, idziemy najdalej jak będzie można.