Kto by przypuszczał, że minie zaledwie miesiąc od naszego powrotu z Teneryfy, a ja znowu będę siedziała w samolocie lecącym na Wyspy Kanaryjskie? Ale spontaniczna decyzja, podjęta na 2 dni przed wylotem, doprowadziła do tego, że pierwszy tydzień grudnia spędzałam na Lanzarote.
"Niemal 3840 km na południowy zachód od Polski, na Oceanie Atlantyckim w odległości 125 km od wybrzeża Maroka w należącym do terytorium Hiszpanii Archipelagu Wysp Kanaryjskich leży Lanzarote. Najbardziej wysunięta na wschód, czwarta, co do wielkości Kanaryjska Wyspa. To urocze miejsce określane jest mianem wyspy ognia, ponieważ znajduje się na niej około trzystu wulkanów, a większy fragment jej obszaru pokrywa zastygła lawa. W związku z tym nie obfituje tutaj takie bogactwo roślinności jak na pozostałych wyspach archipelagu, jednak księżycowy krajobraz stanowi oczywisty atut rejonu. Miejscowy artysta Cesar Manrique tworząc szereg obiektów turystycznych objął obszar Lanzarote duchem sztuki i kunsztu. Wyspa obfituje rozmaitością plaż zarówno skalistych jak i piaszczystych o zabarwieniu żółtym lub czarnym" - tak o Lanzarote piszą w przewodnikach...
Dla mnie po zadziwiająco długim, tygodniu spędzonym na wyspie, Lanzarote to:
1) Niekończące się nadmorskie promenady. Podczas tego tygodnia razem z moją współlokatorką każde popołudnie spędzałyśmy na dreptaniu nadmorskimi deptakami i kolekcjonowaniu kilometrów.
2) Niezliczone wulkany pokrywające większą cześć wyspy. Na Lanzarote znajduje się ponad 300 wulkanów, aby chronić wulkaniczny krajobraz został utworzony park Narodowy Timanfaya, a w parku wyznaczona trasa tzw. Ruta de los Vulcanos, która umożliwia przejazd przez jego najpiękniejszą cześć. Na tę drogę wpuszczane są tyko autobusy prowadzone przez lokalnych kierowców, wyszkolonych w poruszaniu się po krętych drogach. Przewodnik pocieszał nas, aby się nie bać urwisk i zakrętów, bo nasz kierowca „w tym tygodniu nie miał jeszcze żadnego wypadku” :)
A sam park to nieziemskie wulkaniczne krajobrazy i zaskakujące zjawiska, np. ogień pojawiający się w dziurze w skale, czy kurczaki grillujące się na cieple wychodzącym z ziemi…
3) Nieakceptowany brak zieleni. Nie mogłabym żyć w miejscu gdzie nie ma trawy i żadnej innej zieleni. Na Lanzarote deszcz pada średnio 20 dni w roku, podczas naszego tygodnia, padało przez 3 dni… wszyscy mówili, że mamy szczęście oglądać wyspę tak zieloną, bo zazwyczaj jest bardzo szaro. Sami zobaczcie, jaka to była zieleń… ledwie muśniecie naszej wiosny.
Aby wprowadzić na wyspę trochę zieleni (a tym samym i roślin, którym ciężko żyje się na wulkanicznych glebach) tubylcy sadzą palmy. Jednak jest to o tyle trudne, że każda palma sadzona na wyspie kosztuje 800 EUR, a dodatkowo musi być regularnie podlewana (z tego powodu po ziemi rozciągane są kilometry czarnych węży, którymi płynie woda).
4) Kraina białych domków. Za sprawą lokalnego artysty - Cesara Manriqueza, który przyczynił się do rozwoju i popularyzacji wyspy, na Lanzarote nie można malować domów na inny kolor niż biały. Z racji, że ziemia jest tak ciemna, każde zabudowanie musi być jasne. Ale istnieje kilka wyjątków – domy różowe lub żółte – to własność ludzi z rządu – im podobno wszystko wolno.
5) Moja pierwsza przejażdżka na wielbłądzie, który na powitanie chciał mnie wyrzucić w powietrze ;)
6) Mirador del Rio - chyba najpiękniejsze miejsce na wyspie - z cudownym widokiem na sąsiednią wyspę La Graciosę. To miejsce gdzie turkusowa woda i błękitne niebo łączyły się ze sobą niemalże zacierając granicę.
7) Zachód słońca na jednej z plaż Papagayo. Plaże te uchodzą za najpiękniejsze na całej wyspie. My dotarłyśmy na nie w porze zachodu słońca, wcześniej borykając się z komunikacją miejską i pojawiającym się znikąd urwiskiem. Szum oceanu, zachód słońca i grudniowy ciepły wiatr, kiedy w Polsce było 12 st mrozu – zapamiętam na zawsze.
8) Zachwycające, zielone jezioro El Golfo
9) Wszędobylskie kaktusy, dla których Cesar Menrique stworzył nawet specjalny ogród. Kaktusy są bardzo cenne, uprawia się je na plantacjach. Sam kaktus nie jest tak ważny jak małe owady – koszenile - które na nich żyją. Z robaków tych pozyskiwany był naturalny barwnik – karmina. Przed wynalezieniem sztucznych barwników były one prawdziwym czerwonym złotem dla wyspy. Karmina jako czerwony barwnik stosowana jest w przemyśle spożywczym, tekstylnym i kosmetycznym, to właśnie z niej bierze się karminowy kolor szminek.
Grudniowy tydzień na Lanzarote, to także pierwsze w moim życiu kaktusowe choinki.
10) Bardzo oryginalne uprawy winorośli. Kanaryjczycy w niesprzyjających wulkanicznych warunkach doskonale poradzili sobie z uprawą winogron. Sadzone są one na wulkanicznej ziemi zwanej pikonem, która ze względu na swoje właściwości pozwala przeżyć roślinom bez regularnych opadów deszczu. Krzaczki winogron są sadzone w dołkach wykopanych w pikonie (czasami na głębokość jednego metra) i otoczonych kamiennymi murkami, które chronią rośliny przed niszczącym wiatrem.
11) I na koniec – ocean. Na północy ogromne urwiska skalne przy Mirador Del Rio, które pionowo opadają do spokojnej wody. Ocean na południu, w miejscowościach turystycznych, to łagodne i spokojne wybrzeże, zagospodarowane plaże z jasnym piaskiem i łódeczkami na lazurowej wodzie. To także „gotujące się wody” w Los Hervideros, gdzie ogromne masy spienionej piany morskiej z hukiem uderzają o urwiska zastygłej lawy.
Moje Lanzarote to też wszechobecne patatas arugadas, mojo rojo i mojo verde, które jadłam w ciągu tego tygodnia bez ograniczeń, ale o tym już innym razem…
5) Moja pierwsza przejażdżka na wielbłądzie, który na powitanie chciał mnie wyrzucić w powietrze ;)
6) Mirador del Rio - chyba najpiękniejsze miejsce na wyspie - z cudownym widokiem na sąsiednią wyspę La Graciosę. To miejsce gdzie turkusowa woda i błękitne niebo łączyły się ze sobą niemalże zacierając granicę.
7) Zachód słońca na jednej z plaż Papagayo. Plaże te uchodzą za najpiękniejsze na całej wyspie. My dotarłyśmy na nie w porze zachodu słońca, wcześniej borykając się z komunikacją miejską i pojawiającym się znikąd urwiskiem. Szum oceanu, zachód słońca i grudniowy ciepły wiatr, kiedy w Polsce było 12 st mrozu – zapamiętam na zawsze.
8) Zachwycające, zielone jezioro El Golfo
9) Wszędobylskie kaktusy, dla których Cesar Menrique stworzył nawet specjalny ogród. Kaktusy są bardzo cenne, uprawia się je na plantacjach. Sam kaktus nie jest tak ważny jak małe owady – koszenile - które na nich żyją. Z robaków tych pozyskiwany był naturalny barwnik – karmina. Przed wynalezieniem sztucznych barwników były one prawdziwym czerwonym złotem dla wyspy. Karmina jako czerwony barwnik stosowana jest w przemyśle spożywczym, tekstylnym i kosmetycznym, to właśnie z niej bierze się karminowy kolor szminek.
Grudniowy tydzień na Lanzarote, to także pierwsze w moim życiu kaktusowe choinki.
10) Bardzo oryginalne uprawy winorośli. Kanaryjczycy w niesprzyjających wulkanicznych warunkach doskonale poradzili sobie z uprawą winogron. Sadzone są one na wulkanicznej ziemi zwanej pikonem, która ze względu na swoje właściwości pozwala przeżyć roślinom bez regularnych opadów deszczu. Krzaczki winogron są sadzone w dołkach wykopanych w pikonie (czasami na głębokość jednego metra) i otoczonych kamiennymi murkami, które chronią rośliny przed niszczącym wiatrem.
11) I na koniec – ocean. Na północy ogromne urwiska skalne przy Mirador Del Rio, które pionowo opadają do spokojnej wody. Ocean na południu, w miejscowościach turystycznych, to łagodne i spokojne wybrzeże, zagospodarowane plaże z jasnym piaskiem i łódeczkami na lazurowej wodzie. To także „gotujące się wody” w Los Hervideros, gdzie ogromne masy spienionej piany morskiej z hukiem uderzają o urwiska zastygłej lawy.
Moje Lanzarote to też wszechobecne patatas arugadas, mojo rojo i mojo verde, które jadłam w ciągu tego tygodnia bez ograniczeń, ale o tym już innym razem…
Papas arrugadas. Bo patatas to nazwa ziemniaka uzywana w Hiszpanii...
OdpowiedzUsuń