Nasza tegoroczna podróż do Gruzji również zaczęła się w Tbilisi. Tym razem w stolicy zostaliśmy zaledwie kilka godzin, aby czym prędzej ruszyć w kierunku pięknej Swanetii. Po nocnym locie, taksówce do miasta, dotarliśmy do hotelu, w którym chcieliśmy spędzić dosłownie kilka godzin (zdrzemnąć się, przebrać, zjeść śniadanie i ruszyć na miasto). Wczesnym przedpołudniem, w koszmarnym upale (a jakże!) byliśmy już w drodze na starą część Tbilisi.
Tym razem spacerowaliśmy po zupełnie innych miejscach niż rok temu. Zobaczyliśmy inne, a jednocześnie takie samo miasto. Kolorowe, bardzo gorące, zatłoczone, pełne dziwnych zakamarków, tajemniczych ulic i podwórek i kolorowych balkonów. Trochę brudne, zaniedbane, z rozwalającymi się starymi budynkami – czyli takie miejsca, które bardzo lubię. Takie, w których pozornie nie ma nic ładnego, są wręcz brzydkie. Ale właśnie w tym tkwi ich urok.
Tbilisi po raz drugi – zostawiło podobne odczucia. Czyli lekki niedosyt. Choć lipcowo-sierpniowe spacery po gruzińskim mieście w 40 st. upale są tak bardzo męczące – to chętnie pospacerowałabym jeszcze. Może teraz jesienią, kiedy będzie mniej ludzi, mniej słońca i więcej sił by szwendać się po tych brzydkich gruzińskich ulicach. Może kiedyś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz