Rzym – miasto, do którego prowadzą wszystkie drogi, stolica świata opływająca w bogactwa z każdej niemal epoki. Potężne ruiny i niszczejące mury, majestatyczne pałace, wieże i kopuły. Miasto, w którym podobno każdy, chociaż raz w życiu być powinien. I na nas przyszła pora. Dzisiaj kilka słów i zdjęć z pierwszej części spacerów po wiecznym mieście.
Tego dnia zaczęliśmy od Piazza del Popolo, który nie był celem samym w sobie. Udaliśmy się tam ze względu na górujące nad placem wzgórze Monte Pincio. Rozpościera się stamtąd jedyny w swoim rodzaju widok na miasto; na Watykan z Bazyliką Św. Piotra, na morze kolorowych rzymskich domów ciągnące się aż po horyzont i górujący nad nimi biały, monumentalny pomnik Victorio Emanuele, którego włosi podobno bardzo nie lubią. Widoki na miasto są stamtąd faktycznie niezwykłe.
Piazza di Spagna - to kolejne miejsce na naszej drodze. Pełno ludzi, tłum, ścisk i gwar. Podobno to jeden z najpiękniejszych rzymskich salonów pod chmurką. Nie czułam tego uroku. W dodatku schody hiszpańskie „opanowały pandy”, wszędzie były barierki przez co nie mogliśmy wejść na schody.
Z Placu Hiszpańskiego już prosta droga do Fontanny Di Trevi. Ta najpiękniejsza (jak mówią) i najsłynniejsza z rzymskich fontann przygniata swoim ogromem. Nie spodziewałam się, że jest dosłownie „wciśnięta” między budynkami na małym placu, (do którego prowadzą trzy ulice (tre vie oznacza właśnie „trzy ulice”), na którym nieprzerwanie tłoczą się turyści. I faktycznie bardzo ciężko jest zrobić zdjęcie, aby ktoś nie wsadził w kadr głowy czy ręki. Jak nakazuje tradycja grosiki do fontanny zostały wrzucone, czyli pewnie tam kiedyś wrócimy…, (choć w sumie to wcale nie zależy od tych grosików).
Sam Rzym to dla mnie to, co w miastach lubię najbardziej, czyli wąskie, kolorowe uliczki, z małymi knajpkami i ulicznymi sprzedawcami pamiątek. To domy z obdrapanym tynkiem, urocze okiennice i balkony pełne kwiatów, to małe i nieznane zakątki, które tym bardziej chce się odwiedzić.
Takimi właśnie krętymi ścieżkami wiecznego miasta dotarliśmy do niezwykłego kościoła, który był obowiązkowym punktem na naszej mapie Rzymu – do kościoła Św. Ignacego Loyoli. W trzech przewodnikach, jakie przeglądałam przed wyjazdem nie znalazłam żadnych informacji o tym kościele, został on mi polecony i jestem za to bardzo wdzięczna. Nie sam kościół jest szczególny, a jego sufit i to, co jest tam namalowane. Całe sklepienie pokrywają niezwykłe trójwymiarowe freski, które można by oglądać bez końca. Są to podobno najpiękniejsze freski w Rzymie. Całą siódemką przez kilkadziesiąt minut chodziliśmy z głowami zadartymi do góry i nadziwić się nie mogliśmy. Zdjęcia może tego nie oddają, ale to miejsce, ten sufit naprawdę warto zobaczyć.
Panteon, świątynia wszystkich bogów. Z zewnątrz potężna budowla z kamiennymi, masywnymi kolumnami wspierającymi sklepienie. Wewnątrz wielka przestrzeń i ogromna kopuła z dziurą („okulusem”) w środku, mającym umożliwiać kontemplację niebios. I przesympatyczny plac przed Panteonem (Piazza delle Rotonda), z fontanną pośrodku, na którym warto zostać chwilkę dłużej.
Nie wiem czy wiecie, czy znacie, czy widzieliście. A mianowicie jest w Rzymie taki człowiek - CLET, który „ubarwia” nudne drogowe znaki. Domalowuje do nich ludziki, strzałki, kreski i kropki… Ze zwykłego znaku drogowego robi takie małe, uliczne dzieło sztuki. My chyba nie mieliśmy szczęścia, bo widzieliśmy tylko jeden rodzaj „przerobionych znaków”, ale jest ich podobno dużo więcej. Ciekawych odsyłam do strony autora na facebooku.
Piazza Navona – największy rzymski plac, perła baroku z trzema fontannami w kolorze ochry. Miejsce gdzie o każdej porze dnia i nocy pełno zwiedzających, ulicznych artystów i kramarzy.
Spacer tego dnia dobiegał końca. Na Placu Navona skończyła się zaplanowana trasa. Droga do mieszkania położonego u stóp Watykanu prowadziła jednym z mostów na Tybrze, z którego rozpościerał się widok na zachód słońca nad Bazyliką, św. Piotra.
A wieczorem codzienny rytuał, czyli lody w Old Bridge Gelateria (podobno najlepszej lodziarni w Rzymie). I faktycznie były chyba nie tylko dobre, ale i tanie jak na rzymskie standardy, bo kolejka była zawsze. A porcje (szczególnie lodów w muszelce) były ogromne. Czy w dzień, czy w nocy – zawsze stał długi ogonek chętnych na zakupy.
Wieczór jednego z dni w Rzymie poświęciliśmy na nocny spacer z aparatem. Ludzi było już mało, noc przykryła szarości, światła przyniosły trochę kolorów. A my kręciliśmy się po Watykanie i okolicach. Teraz szkoda trochę, że nie byliśmy nocą w innych miejscach miasta, ale przecież wrzuciliśmy grosik do fontanny Di Trevi, więc będzie jeszcze okazja na powrót i inne zdjęcia…
Wieczór jednego z dni w Rzymie poświęciliśmy na nocny spacer z aparatem. Ludzi było już mało, noc przykryła szarości, światła przyniosły trochę kolorów. A my kręciliśmy się po Watykanie i okolicach. Teraz szkoda trochę, że nie byliśmy nocą w innych miejscach miasta, ale przecież wrzuciliśmy grosik do fontanny Di Trevi, więc będzie jeszcze okazja na powrót i inne zdjęcia…
Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń