Pewnej wrześniowej niedzieli wyjechaliśmy poza Warszawę szukać ciszy i spokoju. Skierowaliśmy się na Truskaw, miejscowość położoną przy granicy Kampinoskiego Parku Narodowego i mieliśmy zamiar najzwyczajniej w świecie pochodzić po lesie, odpocząć od ludzi i miasta. Moje idealne wyobrażenia o spokojniej wycieczce zweryfikowały się już po dojechaniu na parking, na którym zajęliśmy jedno z ostatnich wolnych miejsc, a wszędzie dookoła kręcili się ludzie. Chyba, każdy wpadł na taki sam pomysł spędzenia niedzieli jak my...
Początkowo wchodząc na leśny trakt, szliśmy w niemałej grupie innych spacerowiczów. Spacer po puszczy przypominał ulicę w poniedziałkowy poranek, kiedy wszyscy biegną do pracy...
Ale udało się zgubić tłumy i odbić w boczną drogę, gdzie z czasem ludzi było mniej. Im głębiej w las, tym coraz mniej ludzi i coraz większa cisza.
A później,
Spotykaliśmy jedynie pojedynczych grzybiarzy wędrujących z koszami pełnymi grzybów. Szliśmy przed siebie, słuchając ciszy i lasu. Zgadywaliśmy na którym drzewie jest dzięcioł, którego tak głośno słychać. Brodziliśmy po bagnach, spacerując po miękkich poduchach z mchu... Marzliśmy na rześkim wrześniowym chłodzie, zajadając się herbatnikami...
Nawet się nie spostrzegliśmy jak minęła połowa dnia, słońce zaczęło już zachodzić i robiło się coraz zimniej. W drodze powrotnej głodni i zmarznięci zjedliśmy przeogromny obiad w małym, przydrożnym barze w Izabelinie. I tam zakończyła się nasza niedzielna wycieczka, kiedy zbieraliśmy się w drogę powrotną do domu było już naprawdę ciemno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz