Relację z wyjazdu na Sycylię zacznę dosyć nietypowo, bo od jedzenia. Cały sycylijski tydzień upłyną nam na objadaniu się pizzą, makaronami i innymi lokalnymi smakołykami, o których naczytałam się przed wyjazdem. Pizze i makarony towarzyszyły nam najczęściej, ogromne porcje, których nie byliśmy w stanie przejeść, (choć i tak zamawialiśmy tylko 1/3 część serwowanych zestawów obiadowych).
U mnie i w sumie u nas wszystkich pierwsze skrzypce grały makarony, szczególnie te z owocami morza i regionalna pasta Alla Norma. Pasta alla Norma to pochodzący z Katanii przepis na makaron z pomidorami, bakłażanem i mega słonym serem ricotta. Dla mnie pycha!
Prawdziwy sycylijski (włoski) obiad to najczęściej przystawka, makaron, mięso i deser.
Mieliśmy okazję (choć tego unikaliśmy) zjeść obiad składający się ze wszystkich część z wyłączeniem mięsnej. Kończąc przystawkę, której porcja była większa niż mój standardowy obiad, byłam już bardzo najedzona. A na stół przyjechało jeszcze pyszne ravioli w sosie beszamelowym. Zjedliśmy je ze smakiem, nie spodziewając się, co będzie na deser. Na deser podano cannoli, (o którym możecie poczytać poniżej) i do teraz żałuję, że deser zostawiłam prawnie nietknięty... Taka uczta spotkała nas w Agriturismo La Maddalena na południu wyspy, gdzie mieliśmy znacznie więcej przygód i niespodzianek, ale o tym napiszę już innym razem.
Co to takiego cannoli, o którym już wspomniałam? Dla mnie jak na razie najlepszy deser, jaki kiedykolwiek jadłam. To tradycyjny sycylijski specjał; rurki z chrupiącego ciasta nadziane kremem z sera ricotta. Czasem podane też w formie pucharku wypełnionego serem z pokruszoną rurką, czekoladą i owocami – jak dostaliśmy w pamiętnej agroturystyce.
Oprócz cannoli tradycyjną sycylijską przekąską (i symbolem kuchni wyspiarskiej) jest też przybyłe na Sycylię z Afryki arancine. Są to duże ryżowe kulki z różnorodnym nadzieniem, smażone na głębokim oleju. Arancine może być z grzybami i serem, ze szpinakiem, bolognese, z mięsem i zielonym groszkiem lub jajkiem (z takimi się spotkaliśmy, choć pewnie jest dużo innych możliwości).
Nowe smaki, jakie poznaliśmy na Sycylii to również owoce kaktusa, które dołączą do moich ulubionych owoców. Mają smak podobny do arbuza wypełnionego milionem małych pestek. Dostawaliśmy je czasem na śniadanie, a przed wyjazdem kupiliśmy kilka sztuk do domu.
A także jadalne kasztany, do których podeszliśmy ambitnie i chcieliśmy je sami upiec. Niestety bez powodzenia, za długo trzymaliśmy je w piekarniku i niestety okazały się jednak niejadalne… :)
Renia, cudo !! ;))
OdpowiedzUsuńDzięki Ania! Niedługo powinno być tu więcej sycylijskich klimatów. A gdzie Wasze zdjęcia z Dubaju?
Usuń