Ostatniego dnia pobytu w Bieszczadach wstaliśmy bardzo wcześnie. Czekała nas długa droga do domu, a chcieliśmy jeszcze zahaczyć o Solinę i zobaczyć parę rzeczy po drodze. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Wetliny było zimowo i mroźno, ale im bliżej południa tym robiło się cieplej.
Po drodze w kierunku Soliny zatrzymaliśmy się jeszcze w małej miejscowości Polana, przy drewnianej cerkwi Św. Mikołaja (obecnie kościół rzymskokatolicki). Jak się później okazało jest to najstarsza drewniana cerkiew w Bieszczadach.
Nad Solinę dotarliśmy około południa. Najpierw skierowaliśmy się do Polańczyka, a raczej skierował nas tam głód. Polańczyk jednak jak zamarły, jedynie kilka spacerujących osób. Jedynym otwartym lokalem była...toaleta. Po spacerze, już coraz bardziej głodni uciekliśmy w stronę Soliny. Tam choć równie pusto co w Polańczyku, to udało nam się znaleźć jedyny otwarty bar - "Restaurację na Tarasie". Serwowali tam różne specjały m.in. zaskakujący zestaw obiadowy za jedyne 9 PLN (ziemniaki, kaszanka, surówka) :). My skusiliśmy się na zwykłe frytki, podane w tradycyjnym papierowym rożku i smażone serki z żurawiną, które były na prawdę pyszne.
A Solina o tej porze roku? Przepiękna. Mieliśmy znakomitą pogodę. Kolorowe drzewa "zielonych" wzgórz i niebo odbijające się w wodzie. Turystów jak na lekarstwo, pozamykane stragany z chińskimi pamiątkami, cisza i spokój... i chociaż było dosyć chłodno, to taka Solina i takie Bieszczady są najpiękniejsze.
Krótki pobyt na Podkarpaciu dobiegał końca, do Rzeszowa dotarliśmy równo z zachodem słońca. A później? Później pogoda się popsuła i mieliśmy takie widoki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz