9 listopada 2014

BIESZCZADY: NIEISTNIEJACE WSIE I DREWNIANE CERKWIE W DOLINIE SANU

Drugiego dnia naszego pobytu w Bieszczadach postanowiliśmy wybrać się w dolinę Sanu i odwiedzić stare wsie i drewniane podkarpackie cerkwie. Rano udaliśmy się w kierunku nieistniejącej już wsi Hulskie, po której dzisiaj zostały tylko ruiny cerkwi i mały cmentarz w lesie. Okolice wsi są to bardzo odludne tereny, stara zniszczona droga, znaki, które być powinny, ale ich nie ma i bieszczadzka cisza, która towarzyszyła nam cała drogę.








Wracając w kierunku cywilizacji wstąpiliśmy jeszcze do miejscowości Chmiel, gdzie znajduje się jeden z kościołów Szlaku Architektury Drewnianej – stara cerkiew, obecnie kościół rzymskokatolicki. Cerkiew znana jest również z epizodu związanego z kręceniem tu pożaru Raszkowa w filmie "Pan Wołodyjowski" J. Hoffmana. „Plotka głosi, iż cerkiew miała być spalona dla potrzeb filmu, a udało się ją uratować dzięki protestom (…) Filmowcy prawdopodobnie nie mieli zamiaru jej jednak spalić.”








Po drodze na wschód od wioski Chmiel zatrzymaliśmy się jeszcze przy przełomie Sanu. Jest to jeden z ciekawszych widoków na San w tej okolicy, utworzono tutaj punkt widokowy Chmielowe Kaskady. Sam przełom i kaskady nie są spektakularne, ale będąc w okolicy warto się tutaj zatrzymać na chwilę.


Kolejnym przystankiem na naszej trasie była wieś Smolnik, stara, nieistniejąca, po której podobnie jak w Hulskiem została tylko drewniana cerkiew i cmentarz. Od razu po podjechaniu pod cerkiew zostaliśmy przywitani przez uroczego berneńczyka, który stał się naszym przewodnikiem po okolicy (chodził krok w krok za nami i przymilał się na wszystkie możliwe sposoby). Sama cerkiew zbudowana w archaicznym stylu bojkowskim stanowi ważny punkt na mapie polskich zabytków. Znajduje się na wspomnianym już Szlaku Architektury Drewnianej, a w 2013 roku została wpisana (łącznie z kilkunastoma innymi cerkwiami Podkarpacia) na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.








Na zakończenie dnia skierowaliśmy nasze kroki na obiad do znajdującej się nieopodal Wilczej Jamy. Po drodze zatrzymaliśmy nie na chwilę przy gospodarstwie Kozi Wypas, produkującym kozie sery. Kozy niestety były jeszcze na pastwisku, możecie je zobaczyć tylko z daleka.
 


Wilcza Jama to rodzinna agroturystyka i restauracja słynąca z dań z dziczyzny. Olbrzymi drewniany dom z bali, w którym znajduje się restauracja to bardzo oryginalne i klimatyczne miejsce, pełne zwierzęcych skór i poroży. Mieliśmy to szczęście, że kiedy siedzieliśmy w środku było mało ludzi (tłumy zrobiły się jak wychodziliśmy) i mogliśmy spokojnie pospacerować i zrobić zdjęcia wnętrza.






Kiedy wracaliśmy słońce już zachodziło, połoniny skąpane były w złocie, a na niebie malowały się kolory. Zapowiadały kolejny piękny, jesienny dzień bieszczadzkiej przygody...


 

1 komentarz:

Korzystanie z treści oraz zdjęć bloga POLOWANIE NA MOTYLE (renata-fotografia.blogspot.com) bez wiedzy właściciela jest zabronione. (Dz. U. Nr 24, poz. 83)
Obsługiwane przez usługę Blogger.