Drugiego dnia naszego pobytu w Bieszczadach postanowiliśmy wybrać się w dolinę Sanu i odwiedzić stare wsie i drewniane podkarpackie cerkwie. Rano udaliśmy się w kierunku nieistniejącej już wsi Hulskie, po której dzisiaj zostały tylko ruiny cerkwi i mały cmentarz w lesie. Okolice wsi są to bardzo odludne tereny, stara zniszczona droga, znaki, które być powinny, ale ich nie ma i bieszczadzka cisza, która towarzyszyła nam cała drogę.
Wracając w kierunku cywilizacji wstąpiliśmy jeszcze do
miejscowości Chmiel, gdzie znajduje się jeden z kościołów Szlaku Architektury
Drewnianej – stara cerkiew, obecnie kościół rzymskokatolicki. Cerkiew znana
jest również z epizodu związanego z kręceniem tu pożaru Raszkowa w filmie
"Pan Wołodyjowski" J. Hoffmana. „Plotka głosi, iż cerkiew miała być
spalona dla potrzeb filmu, a udało się ją uratować dzięki protestom (…) Filmowcy
prawdopodobnie nie mieli zamiaru jej jednak spalić.”
Po drodze na wschód od wioski Chmiel zatrzymaliśmy się jeszcze przy przełomie Sanu. Jest to jeden z ciekawszych widoków na San w tej okolicy, utworzono tutaj punkt widokowy Chmielowe Kaskady. Sam przełom i kaskady nie są spektakularne, ale będąc w okolicy warto się tutaj zatrzymać na chwilę.
Kolejnym przystankiem na naszej trasie była wieś Smolnik,
stara, nieistniejąca, po której podobnie jak w Hulskiem została tylko drewniana
cerkiew i cmentarz. Od razu po podjechaniu pod cerkiew zostaliśmy przywitani
przez uroczego berneńczyka, który stał się naszym przewodnikiem po okolicy
(chodził krok w krok za nami i przymilał się na wszystkie możliwe sposoby). Sama
cerkiew zbudowana w archaicznym stylu bojkowskim stanowi ważny punkt na mapie
polskich zabytków. Znajduje się na wspomnianym już Szlaku Architektury
Drewnianej, a w 2013 roku została wpisana (łącznie z kilkunastoma innymi
cerkwiami Podkarpacia) na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Na zakończenie dnia skierowaliśmy nasze kroki na obiad do znajdującej
się nieopodal Wilczej Jamy. Po drodze zatrzymaliśmy nie na chwilę przy
gospodarstwie Kozi Wypas, produkującym kozie sery. Kozy niestety były jeszcze
na pastwisku, możecie je zobaczyć tylko z daleka.
Wilcza Jama to rodzinna agroturystyka i restauracja słynąca
z dań z dziczyzny. Olbrzymi drewniany dom z bali, w którym znajduje się restauracja
to bardzo oryginalne i klimatyczne miejsce, pełne zwierzęcych skór i poroży. Mieliśmy
to szczęście, że kiedy siedzieliśmy w środku było mało ludzi (tłumy zrobiły się
jak wychodziliśmy) i mogliśmy spokojnie pospacerować i zrobić zdjęcia wnętrza.
Kiedy wracaliśmy słońce już zachodziło, połoniny skąpane
były w złocie, a na niebie malowały się kolory. Zapowiadały kolejny piękny,
jesienny dzień bieszczadzkiej przygody...
Super zdjęcia z Wilczej Jamy !
OdpowiedzUsuń