Zawsze kiedy jestem w domu staram się znaleźć czas po to aby (jak to mówią) się powłóczyć. Mam utartą schematyczną trasę spacerową tj. "droga pod młyn, przez stawy, w górę lasem, a potem przez pola na Zawodzie i z powrotem groblami do domu"
W zależności od ilości czasu, trasa ta jest bardziej lub mniej rozbudowana lub się trochę rozgałęzia, ale ogólnie zawsze opiera się na tym schemacie.
Spędziłam tam prawie 20 lat, i choć znam każdą ścieżkę, drzewo i miejsce, choć nic tam się nie zmienia (chyba, że pory roku) to nie wiedzieć czemu ciągle powtarzam swój rytuał. Po co? Sama nie wiem. Może po to aby poczuć się u siebie jeszcze bardziej swojsko, aby zobaczyć, że nie zapominam, i spróbować za każdym razem odkryć coś nowego (szczególnie na zdjęciach)...
Tym razem też ruszyłam w rutynowy spacer - przez stawy i pola, które już dawno zapomniały o żniwach. Zostały tylko krzaczki tymianku stojące jak żołnierze w szeregach.
A potem odwiedziny u Dziadków i ule (którym jeszcze nie robiłam zdjęć - że też dopiero teraz na to wpadłam) i kanapki przy stole pod lipką, który to pamiętam jeszcze z dzieciństwa. A dookoła pszczoły i osy, które też przyleciały na ucztę... :)
Jesień już czuć w powietrzu. I przyznam się, że bardziej lubię jesień niż upalne lipcowo-sierpniowe dni. Dobrze że już bliżej do niej niż dalej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz