Dzisiaj, nagle wróciłam (tak wiem - znowu) do miejsca, które już dobrze znacie z mojego bloga. W Pieniny.
To miejsce:
- które ciągnie do siebie jak magnes,
- gdzie codzienność znika za pierwszym zakrętem i liczy się tylko to, aby dotrzeć do celu,
- gdzie pogoda nie ma znaczenia. W słońcu i deszczu, czy złotą jesienią (która nagle zmienia się w zamieć śnieżną) zawsze jest dobrze.
- do którego sympatią zaraziłam kilka osób; z czego jestem bardzo dumna :)
To miejsce gdzie swojego czasu, w słoneczny październikowy poranek, siedziałam w miejskiej bibliotece, masowo kserując każdą książkę, która mogłaby się przydać (byłam wtedy w trakcie pisania pracy licencjackiej o jakże ciekawym tytule "Legendy Pienin i ich związek z turystyką regionu" i zbierałam wszystkie możliwe materiały). Potem szybko na najbliższy parking i cała nasza "wesoła trójeczka" udała się w góry. Na dole mieliśmy złotą, polską jesień - pogodę na jaką liczyliśmy. Jednak zaskoczyła nas ona jak zawsze, zmieniając się na z minuty na minutę. I tak oto zaczęła się zamieć śnieżna, w której zdobywaliśmy najwyższy szczyt Pienin - Wysoką.
A później było już tylko lepiej :) - śnieg padał do końca naszego pobytu.
Zdjęcia robiliśmy wtedy jeszcze starym lumixem, który teraz (już ponad 2 lata) dożywa swojej starości w futerale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz