Teneryfa jest tak różnorodna, krajobrazy tak bardzo różnią się od siebie, że nie sposób opisać tego w jednym poście. Dlatego też reportaż z wyjazdu podzieliłam na trzy części.
Podział wcale nie był trudny, bo sama
wyspa go stworzyła.
- Zielona i wilgotna północ, z ogromnymi urwiskami spadającymi prosto do oceanu, z górami, w których skryte są małe kolorowe wioski. Północ gdzie czasem pada deszcz, – o której będzie dzisiejszy post.
- Suche, spalone słońcem południe z największymi turystycznymi kurortami, z suchą brązową ziemią i kaktusami. Ale i z pogodą, która zawsze gwarantuje słońce.
- Wulkaniczne centrum wyspy z najwyższym szczytem całej Hiszpanii – wulkanem El Teide, gdzie z każdej strony otaczają nas marsowe krajobrazy; czerwone skały, żółte piaski i czarne płaty zastygłej lawy.
Wybierając hotel na pobyt duże znaczenie miało dla mnie, aby był położony na północy, w zielonej okolicy i poza głównymi kurortami przepełnionymi turystami, jak te na południu wyspy. Wybór padł na Puerto de la Cruz, które było naszą bazą wypadową na zwiedzanie wyspy.
Cały pobyt oparty był na przemierzaniu wyspy wynajętym
samochodem. Pierwszego dnia udaliśmy się na północny-wschód wyspy w Góry Anaga, naszym celem była maleńka,
bardzo mało znana, ale jakże piękna plaża
Benijo.
Przejeżdżaliśmy przez wiele małych, urokliwych miasteczek,
wolnych od tłumów turystów. Małe kanaryjskie domki we wszystkich kolorach tęczy
spokojnie stały nad brzegiem oceanu. W środku dnia na ulicy nie było
praktycznie żywego ducha, za to z każdym krokiem, w mgnieniu oka spod nóg
uciekały szare jaszczurki (były wszędzie). Były nie tylko w zaroślach, ale i na
ulicach i w sklepach, – ale to już w bardziej przyjaznej wersji, – czyli
wszelakich pamiątek, od maskotek, przez figurki, magnesy, breloczki, po talerze
w kształcie jaszczurek kończąc.
Zupełnie przypadkowo trafiliśmy w kolejne miejsce – gdzie po
prostu skończyła się droga, którą jechaliśmy :)
Ogromne urwiska skalne spadały prosto do oceanu, a mała
niepozorna ścieżka, najpierw prowadząca urwiskiem, potem wąwozem pełnym
kaktusów zaprowadziła nas do prawie bezludnej, kamienistej plaży (nie licząc
kilku windsurfingowców – fale były tam
faktycznie ogromne).
Przez góry Anaga udaliśmy się w dalszą drogę. Same góry
Anaga to wulkaniczne szczyty pokryte zielenią, jeden z najpiękniejszych
zakątków Teneryfy i całkowite przeciwieństwo turystycznych miejscowości. Droga
prowadziła, raz wawrzynowym lasem, albo dnem wąwozu, aby zaraz wznieść się na
wysokość górskich szczytów. Serpentynom nie było końca (ale jak się później
okazało, był to dopiero początek przygód z serpentynami).
Przemierzając górskie szczyty i doliny kiedy słońce miało się
już ku zachodowi - dotarliśmy w końcu do miejsca, które tak bardzo chciałam
zobaczyć – do Playa Benijo. Przewodniki często milczą na temat tej plaży (ja
sama dowiedziałam się o niej przez przypadek) – ale pomimo ciężkiego dojazdu
naprawdę warto ją zobaczyć.
Czarne piaski plaży, ogromne szaro-czarne skały wystające z
oceanu i fale bijące o brzeg potęgują wrażenie tajemniczości i grozy.
Szczególnie, jeśli na plaży nie ma żywego ducha. Ale plaża jest przepiękna,
spokojna, bez gwaru i wrzasku dzieciaków, bez paradujących turystów…
Północne regiony wyspy przemierzaliśmy jeszcze wielokrotnie.
Dzięki całorocznej wiośnie i większej ilości opadów niż na południu uprawia się
tam banany. Niemal przy każdej drodze mijaliśmy plantacje bananowców, często za
wielkimi murami, chroniącymi rośliny przed oczami ciekawskich…
Nie ominęliśmy oczywiście sławnego Drago Milenario, czyli
drzewa Drago, które liczy podobno 800 lat, a jego kopuła ma średnicę 20 metrów.
Dla turystów przygotowany jest specjalny taras widokowy, z którego można
podziwiać ten cud natury.
Bardziej niż drzewo – zachwyciło mnie samo miasteczko –
Icod de los Vinos – bardzo klimatyczne i spokojnie miejsce. Jednak w pamięć
zapadło przede wszystkim zaskakującym spadkiem ulic, które biegły prawie
pionowo…
Na północnym wybrzeżu jest jeszcze jedno bardzo ciekawe
miejsce – miejscowość Garachico – podobno jedno z najbardziej malowniczych
miasteczek Teneryfy, ze swojskim kanaryjskim klimatem. Większą część naszej
wizyty w Garachico poświęciliśmy naturalnym basenom morskim.
Baseny te zostały utworzone przez napełnienie naturalnych
niecek i zagłębień w lawie, która spłynęła do oceanu. Tylko w nieznacznym
stopniu zostały przekształcone przez człowieka. Baseny łączy mała ścieżka,
poprowadzona pomiędzy nieckami wypełnionymi wodą, po których biega niezliczona
ilość okropnych, czarnych krabów.
Jak już wspominałam w północno –wschodniej części wyspy leżą
góry Anaga, północny – zachód z kolei to masyw Teno, z najbardziej rozsławioną
wioską Teneryfy – Maską. Jest to niewielka osada, najwyżej położona wioska na
wyspie (600 m.n.p.m) bardzo często odwiedzana przez turystów.
Dojazd do Maski – to dla mnie istny koszmar. Droga wiła się
jak wąż w zaroślach. Zakręcała, co chwila, czasem nawet o 180 st., była tak
wąska, że wymijanie nie było możliwe, jeden samochód zawsze musiał się
zatrzymać na poboczu, o ile ono w ogóle było, bo przez większość drogi po
jednej stronie był mały murek, a za nim urwisko.
Sama Maska to bardzo klimatyczne, leniwe miasteczko, gdzie
czas chyba się zatrzymał. Położona wysoko w górach, jakby oddzielona od świata,
żyje sobie własnym życiem.
Wracając z Maski przejeżdżaliśmy przez regiony wyspy, na
których wiosną tego roku szalały pożary. Czarne zwęglone ziemia i drzewa pomału
budziły się do życia. Ale skutki pożaru i jego dokładna droga były jeszcze
doskonale widoczne.
Puerto de la Cruz, w którym mieszkaliśmy to podobno
najcieplejsze miejsce na północy wyspy. Mówi się, że jak na północy pada
deszcz, to w Puerto zawsze świeci słońce. Podczas naszego pobytu dziwnym trafem
padało przelotnie i w Puerto.
Samo miasto, jako największa miejscowość wypoczynkowa na
północy wyspy oferuje gościom bardzo wiele, są tam zabytki dla lubiących
zwiedzać, dla piechurów jest promenada nad oceanem, dla leniuchów piękna plaża
– Playa de Jardin i Lago de Martinez. Jest i Loro Park, czyli największy na
wyspach Kanaryjskich park przyrodniczy, który przyciąga turystów ze wszystkich
zakątków wyspy.
Post rozrósł się w nieskończoność, a to dopiero pierwsza
część. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca i z ciekawością czekacie na
kolejne kanaryjskie widokówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz