11 grudnia 2012

TENERYFA: KANARYJSKA KRÓLOWA

Teneryfa jest tak różnorodna, krajobrazy tak bardzo różnią się od siebie, że nie sposób opisać tego w jednym poście. Dlatego też reportaż z wyjazdu podzieliłam na trzy części.
Podział wcale nie był trudny, bo sama wyspa go stworzyła. 
  • Zielona i wilgotna północ, z ogromnymi urwiskami spadającymi prosto do oceanu, z górami, w których skryte są małe kolorowe wioski. Północ gdzie czasem pada deszcz, – o której będzie dzisiejszy post. 
  • Suche, spalone słońcem południe z największymi turystycznymi kurortami, z suchą brązową ziemią i kaktusami. Ale i z pogodą, która zawsze gwarantuje słońce. 
  • Wulkaniczne centrum wyspy z najwyższym szczytem całej Hiszpanii – wulkanem El Teide, gdzie z każdej strony otaczają nas marsowe krajobrazy; czerwone skały, żółte piaski i czarne płaty zastygłej lawy. 

Wybierając hotel na pobyt duże znaczenie miało dla mnie, aby był położony na północy, w zielonej okolicy i poza głównymi kurortami przepełnionymi turystami, jak te na południu wyspy. Wybór padł na Puerto de la Cruz, które było naszą bazą wypadową na zwiedzanie wyspy.

Cały pobyt oparty był na przemierzaniu wyspy wynajętym samochodem. Pierwszego dnia udaliśmy się na północny-wschód wyspy w Góry Anaga, naszym celem była maleńka, bardzo mało znana, ale jakże piękna plaża Benijo.

Przejeżdżaliśmy przez wiele małych, urokliwych miasteczek, wolnych od tłumów turystów. Małe kanaryjskie domki we wszystkich kolorach tęczy spokojnie stały nad brzegiem oceanu. W środku dnia na ulicy nie było praktycznie żywego ducha, za to z każdym krokiem, w mgnieniu oka spod nóg uciekały szare jaszczurki (były wszędzie). Były nie tylko w zaroślach, ale i na ulicach i w sklepach, – ale to już w bardziej przyjaznej wersji, – czyli wszelakich pamiątek, od maskotek, przez figurki, magnesy, breloczki, po talerze w kształcie jaszczurek kończąc.

Zupełnie przypadkowo trafiliśmy w kolejne miejsce – gdzie po prostu skończyła się droga, którą jechaliśmy :)
Ogromne urwiska skalne spadały prosto do oceanu, a mała niepozorna ścieżka, najpierw prowadząca urwiskiem, potem wąwozem pełnym kaktusów zaprowadziła nas do prawie bezludnej, kamienistej plaży (nie licząc kilku windsurfingowców  fale były tam faktycznie ogromne).

Przez góry Anaga udaliśmy się w dalszą drogę. Same góry Anaga to wulkaniczne szczyty pokryte zielenią, jeden z najpiękniejszych zakątków Teneryfy i całkowite przeciwieństwo turystycznych miejscowości. Droga prowadziła, raz wawrzynowym lasem, albo dnem wąwozu, aby zaraz wznieść się na wysokość górskich szczytów. Serpentynom nie było końca (ale jak się później okazało, był to dopiero początek przygód z serpentynami).


Przemierzając górskie szczyty i doliny kiedy słońce miało się już ku zachodowi - dotarliśmy w końcu do miejsca, które tak bardzo chciałam zobaczyć – do Playa Benijo. Przewodniki często milczą na temat tej plaży (ja sama dowiedziałam się o niej przez przypadek) – ale pomimo ciężkiego dojazdu naprawdę warto ją zobaczyć.
Czarne piaski plaży, ogromne szaro-czarne skały wystające z oceanu i fale bijące o brzeg potęgują wrażenie tajemniczości i grozy. Szczególnie, jeśli na plaży nie ma żywego ducha. Ale plaża jest przepiękna, spokojna, bez gwaru i wrzasku dzieciaków, bez paradujących turystów…



Północne regiony wyspy przemierzaliśmy jeszcze wielokrotnie. Dzięki całorocznej wiośnie i większej ilości opadów niż na południu uprawia się tam banany. Niemal przy każdej drodze mijaliśmy plantacje bananowców, często za wielkimi murami, chroniącymi rośliny przed oczami ciekawskich…



Nie ominęliśmy oczywiście sławnego Drago Milenario, czyli drzewa Drago, które liczy podobno 800 lat, a jego kopuła ma średnicę 20 metrów. Dla turystów przygotowany jest specjalny taras widokowy, z którego można podziwiać ten cud natury.


Bardziej niż drzewo – zachwyciło mnie samo miasteczko – Icod de los Vinos – bardzo klimatyczne i spokojnie miejsce. Jednak w pamięć zapadło przede wszystkim zaskakującym spadkiem ulic, które biegły prawie pionowo…


Na północnym wybrzeżu jest jeszcze jedno bardzo ciekawe miejsce – miejscowość Garachico – podobno jedno z najbardziej malowniczych miasteczek Teneryfy, ze swojskim kanaryjskim klimatem. Większą część naszej wizyty w Garachico poświęciliśmy naturalnym basenom morskim.
Baseny te zostały utworzone przez napełnienie naturalnych niecek i zagłębień w lawie, która spłynęła do oceanu. Tylko w nieznacznym stopniu zostały przekształcone przez człowieka. Baseny łączy mała ścieżka, poprowadzona pomiędzy nieckami wypełnionymi wodą, po których biega niezliczona ilość okropnych, czarnych krabów.
 
Jak już wspominałam w północno –wschodniej części wyspy leżą góry Anaga, północny – zachód z kolei to masyw Teno, z najbardziej rozsławioną wioską Teneryfy – Maską. Jest to niewielka osada, najwyżej położona wioska na wyspie (600 m.n.p.m) bardzo często odwiedzana przez turystów.
Dojazd do Maski – to dla mnie istny koszmar. Droga wiła się jak wąż w zaroślach. Zakręcała, co chwila, czasem nawet o 180 st., była tak wąska, że wymijanie nie było możliwe, jeden samochód zawsze musiał się zatrzymać na poboczu, o ile ono w ogóle było, bo przez większość drogi po jednej stronie był mały murek, a za nim urwisko. 
Sama Maska to bardzo klimatyczne, leniwe miasteczko, gdzie czas chyba się zatrzymał. Położona wysoko w górach, jakby oddzielona od świata, żyje sobie własnym życiem.
Wracając z Maski przejeżdżaliśmy przez regiony wyspy, na których wiosną tego roku szalały pożary. Czarne zwęglone ziemia i drzewa pomału budziły się do życia. Ale skutki pożaru i jego dokładna droga były jeszcze doskonale widoczne.

Puerto de la Cruz, w którym mieszkaliśmy to podobno najcieplejsze miejsce na północy wyspy. Mówi się, że jak na północy pada deszcz, to w Puerto zawsze świeci słońce. Podczas naszego pobytu dziwnym trafem padało przelotnie i w Puerto.
Samo miasto, jako największa miejscowość wypoczynkowa na północy wyspy oferuje gościom bardzo wiele, są tam zabytki dla lubiących zwiedzać, dla piechurów jest promenada nad oceanem, dla leniuchów piękna plaża – Playa de Jardin i Lago de Martinez. Jest i Loro Park, czyli największy na wyspach Kanaryjskich park przyrodniczy, który przyciąga turystów ze wszystkich zakątków wyspy.

Post rozrósł się w nieskończoność, a to dopiero pierwsza część. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca i z ciekawością czekacie na kolejne kanaryjskie widokówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Korzystanie z treści oraz zdjęć bloga POLOWANIE NA MOTYLE (renata-fotografia.blogspot.com) bez wiedzy właściciela jest zabronione. (Dz. U. Nr 24, poz. 83)
Obsługiwane przez usługę Blogger.