18 grudnia 2012

TENERYFA: POŁUDNIE SUCHE JAK PIEPRZ

Druga część kanaryjskich wędrówek to, tak jak już wspominałam, południowe wybrzeże wyspy. Jest ono całkiem inne niż stosunkowo zielona północ. Południe to sucha, spalona słońcem ziemia przypominająca brunatną pustynię. 

Na wschodnim krańcu południowego wybrzeża położona jest stolica Teneryfy – Santa Cruz de Tenerife. Jest to drugie, co do wielkości, zaraz po Las Palmas na Gran Canarii, miasto wysp Kanaryjskich. Kierując się z Santa Cruz na północny-wschód w stronę miasteczka San Andres trafiamy na Playa de las Teresitas. Złocista plaża położona u stóp Gór Anaga jest bardzo popularna zarówno wśród miejscowych, jaki i turystów. 


Plaża ta została sztucznie utworzona poprzez nawiezienie 4 milionów worków piasku z Sahary. Swoim wyglądem bardziej przypomina plaże spotykane na Karaibach niż na Kanarach. 

Bardzo znanym obrazkiem pojawiającym się często na pocztówkach jest widok na plażę z gór Anaga. Widać wtedy doskonale całą panoramę plaży z długim falochronem, otaczającymi ją górami i miasteczkiem San Andres w tle.

Stojąc na wprost do Playa de las Teresitas wystarczy się odwrócić, a z drugiej strony roztacza się widok na naturalną, czarną, kanaryjską plażę (Playa de las Gaviotas).

Bardzo miłym i klimatycznym miejscem z dala od tłumu turystów jest rybacka wioska Poris de Abona. Co prawda otoczono ją nowymi zabudowaniami, ale mała sympatyczna plaża, na której stoją kutry rybackie nadal ma swój sielski urok.

Kierując się na północ, w głąb wyspy dojechaliśmy do małych, typowo kanaryjskich wiosek. Oprócz nas i miejscowych kotów nie było tam żywej duszy. Pierwszą wioską było Arico – mała osada białych domków zgromadzonych wokół miejscowego kościoła. Icor - kolejna z nich - to jeszcze bardziej naturalistyczny obrazek kanaryjskiej prowincji. Cisza, spokój, tradycyjna zabudowa i ani żywego ducha w okolicy – słychać było jedynie hiszpańskie rozmowy gdzieś za murami białych domków.

Na samym południu wyspy w okolicach lotniska położony jest niewielki kurort turystyczny – El Medano. Jest to miejsce dla tych, co lubią plażowanie, ale niekoniecznie tłumy i tradycyjne wakacyjne kurorty.
Choć w przewodnikach piszą, że z racji wiejących tam wiatrów (a wiało faktycznie mocno) jest to najlepsze miejsce do uprawiania kitesurfingu i windsurfingu na całej Teneryfie, ja zapamiętam ją inaczej. Kiedy tam trafiliśmy – zdawało się, że jest to plaża dla nudystów.


Na zachodnim krańcu głównej plaży Medano znajduje się Montana Roja, góra, której nazwa wzięła się od brunatno-czerwonego koloru skał. Po drugiej stronie góry znajduje się kolejna plaża, gdzie wiało równie mocno i gdzie było pełno amatorów deski z żaglem.

Przedostatniego dnia pojechaliśmy na wschodnie wybrzeże zobaczyć rozsławione Klify Gigantów (Los Gigantes). Klify, osiągające ponad 600 metrów, zostały utworzone przez zastygłą lawę. Naszym zdaniem klify te są trochę przereklamowane, są faktycznie duże i opadają pionowo do oceanu, ale to wszystko. Samo miasteczko - popularny kurort to hotele, restauracje, elegancki port, sklepy z pamiątkami, domy jeden przy drugim i na drugim (dosłownie „na drugim”, bo były zlokalizowane na skarpie, jakby jeden stał na dachu drugiego). Typowe letnisko, zaspokajające wszystkie potrzeby turystów - jak dla mnie zbyt dużo tam wszystkiego. 

Przemierzając południe wyspy spotykaliśmy podobnie jak na północy plantacje bananów. Czasem położone płasko wzdłuż drogi, oddzielone wysokimi, betonowymi murami, innym razem piętrowo na wzgórzu – jak tarasy zieleni na suchej pustyni.

Tym sposobem dotarliśmy do końca objazdu po południowej części wyspy. 
Zapraszam na trzecią, ostatnią część kanaryjskiej podróży po Teneryfie - tym razem będzie to wulkaniczne centrum wyspy - na blogu pojawi się już zapewne w przyszłym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Korzystanie z treści oraz zdjęć bloga POLOWANIE NA MOTYLE (renata-fotografia.blogspot.com) bez wiedzy właściciela jest zabronione. (Dz. U. Nr 24, poz. 83)
Obsługiwane przez usługę Blogger.