Pewnej soboty kiedy większość z Was pewnie odsypiała tydzień pracy my zrywamy się o 6:00 rano i jedziemy na lotnisko. Po około 3 godzinach (lot + dojazd do miasta) jesteśmy w Brukseli. Wita nas oślepiające marcowe słońce i zimny wiatr, który przeszywa na wylot i zmusza aby ruszać w drogę. Zaczynamy nasz weekendowy, belgijski spacer...
Tego dnia kierujemy swoje kroki w stronę starego miasta i rynku, gdzie spędzamy całe popołudnie. Kręcimy się po małych "francuskich" uliczkach, zaglądając w sklepowe witryny, z których machają smerfy i kuszą belgijskie słodkości. Szukamy kolorowych murali (scenek z komiksów, których Bruksela jest stolicą), zajadamy się słynnymi frytkami (bo przecież to właśnie Belgia jest ojczyzną frytek). Kupujemy belgijskie gofry i przyglądamy się występom przedszkolaków na Wielkim Placu.
A pod koniec dnia ruszamy spacerkiem w kierunku naszego hotelu, gdzie spędzamy jedyną noc w mieście. Kolejnego dnia po pysznym śniadaniu ruszamy dalej na miasto, sprawdzając co jeszcze Bruksela ma do zaoferowania. Ale o tym już innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz