Było chyba milion stopni na plusie. Końcówka sierpnia. Żar lał się z bezchmurnego nieba. Słońce raziło w oczy i paliło skórę. A my? Mknęliśmy naszym autem przez gruzińską pustynię w kierunku granicy z Azerbejdżanem do monastyrów David Garedża ukrytych pośród skał. Rok temu
przemierzaliśmy tę trasę miesiąc wcześniej - było zdecydowanie więcej
zieleni (o ile można powiedzieć, że na takiej półpustyni jest zieleń).
Teraz szare, wyschnięte trawy sięgały aż po horyzont, a drogę
przebiegały stada krów, koni i osłów.
Na miejscu przy monastyrach: cywilizacja. Całkiem inaczej niż przed rokiem. Wcześniej było tylko miejsce na auto przy drodze. Teraz jest prawdziwy parking. Jest budynek ze sklepem z pamiątkami i wodą (tak woda na tej pustyni jest szczególnie ważna). Jest toaleta z prawdziwego zdarzenia z babcią klozetową. I są turyści. Rok temu spotkanych ludzi można było policzyć na palcach jednej ręki. Teraz na górę wchodziliśmy gęsiego.
W piekielnym upale wspinaliśmy się przez 2 godziny. Chowaliśmy się przed słońcem w 12 wiecznych grotach. Owijaliśmy głowę chustkami licząc, że będzie chłodniej (nie było). Czekaliśmy na podmuch wiatru (nie doczekaliśmy się) Patrzyliśmy na bezkres azerskiej pustyni. I staraliśmy się dotrwać do końca tego spaceru... wszyscy przeżyli.
O tym jak w monastyrach David Garedża było rok temu możecie zobaczyć tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz