W czasie naszego pobytu na Santorini zajrzeliśmy do miasta, które od początku było na liście miejsc do zobaczenia. Miasta dużo mniej znanego i rzadziej odwiedzanego. Miasta, będącego niegdyś stolicą wyspy - Pyrgos.
Kiedy już zostawiliśmy za placami tłoczną Oię, o której pisałam TU, pojechaliśmy na południe, do najwyżej położonego miasteczka na wyspie. Pyrgos położone jest na szczycie wzgórza, co sprawia, że rozciąga się stamtąd panorama niemal całej wyspy.
Wizytę w Pygros rozpoczęliśmy od obiadu (a w zasadzie od oczekiwania na wolny stolik), wybraliśmy polecaną restaurację, w której niestety były tłumy. Po obiedzie ruszyliśmy w miasto i ... tłumy się skończyły. Przez następne 2-3 godziny wędrowaliśmy po Pyrgos praktycznie sami i to tutaj właśnie znaleźliśmy tę prawdziwą Grecję. Białe wąskie ulice wiły się na wzgórzu niczym labirynty, w każdym z zaułków kryło się coś innego: widok na niebieskie dachy kościołów, wyjście na wieżę widokową. mały skwerek przy nieczynnej restauracji, albo plac przy kościele, przy którym starszy Pan zaprasza do środka. Powiewające na wietrze chorągiewki i muzyka dobiegająca z kolejnej bramy prowadzącej ku białym labiryntom. Turystów jak na lekarstwo, cisza i spokój, koty leniwie przechadzające się uliczkami, zachodzące słońce i ta dzwoniąca w uszach muzyka.
Tak zupełnie inaczej niż w Oi, tak spokojnie, idyllicznie, aż chciałoby się zatrzymać czas. Nie chciało mi się wyjeżdżać. To było najpiękniejsze miejsce na Santorini. Najprawdziwsze, spokojne i ciche. Idealne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz