Lodowce to rzecz, która na Islandii zaciekawiła nas najbardziej. Jęzory lodowca wychodzące z górskich dolin, ogromne bryły lodu w małym jeziorku na przedpolu lodowca
– to jedne z najbardziej spektakularnych widoków. Przyroda piękna i groźna
zarazem – i my w małym aucie na bezkresnym pustkowiu. Jadąc drogą nr 1 na
południu wyspy zatrzymaliśmy się m.in. w dwóch miejscach, które zrobiły na nas
ogromne wrażenie.
Pierwsze z nich to punkt widokowy Fjallsarlon, próżno szukać
go na mapach, ale i tak nikt go nie ominie. Nikt, kto rozgląda się dookoła. Nas
skierowała tam najzwyklejsza ciekawość, skręciliśmy z drogi i wjechaliśmy na
szutrową trasę prowadzącą w kierunku lodowca. Przy drodze stoi również znak z
czarnym "zawijasem" - wskazujący, że znajduje się tutaj, nazwijmy to, „cud
natury”.
Ciekawsze miejsca na wyspie są zaznaczone właśnie w ten
sposób. Będąc, więc na Islandii, jeśli zobaczycie taki znaczek, (czasami z
nazwą miejsca, ale niekoniecznie) zatrzymujcie się/skręcajcie/podjedzcie, – bo
to znaczy, że warto to „coś” zobaczyć.
Ale wracając do tematu, skręciliśmy i pojechaliśmy przed
siebie, aż do końca drogi. Przed nami poza lodowcem i górami nie było już nic.
Topniejący lodowiec czasami się odzywał, słychać było głos odłamujących się
brył lodowych.
Zaraz obok dolina i stary zniszczony most, najprawdopodobniej w
skutek płynących wód lodowcowych. Zachodzące słońce sprawiło, że miejsce to
stało się jeszcze piękniejsze, a nam dało znak, że pora jechać dalej.
Drugim miejscem, o którym chcę wspomnieć jest Park Narodowy Skaftafell. Jest on jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc na wyspie ze względu na znany
wodospad Svartifoss, położony pośród bazaltowych skał oraz występowanie drzew, jakże rzadkich
na Islandii. Ale my zachwyciliśmy się czymś zupełnie innym. Lodowcem oczywiście,
tym razem widzianym z góry.
Było już dosyć późno, kiedy zdecydowaliśmy się wyruszyć na szlak, słońce chyliło się ku zachodowi. Po około pół godziny drogi dotarliśmy do celu – do punktu widokowego, z którego można było popatrzeć sobie na lodowiec z góry. Strome urwiska spadały pionowo, a w dole lodowiec i czarna płaska ziemia poprzecinana lodowcowymi strumykami. Widok był niesamowity. Dochodziła godzina 23:00, a słońce nadal oświetlało czubki gór, dookoła było zupełnie jasno.
Tym razem noc nie zastała nas na szlaku (jak to się kiedyś zdarzyło w Tatrach), tym bardziej, że w ogóle nie nadeszła.
Islandzkie lodowce nas urzekły. Zostało nam jeszcze sporo do
zobaczenia, no i zamarzył mi się treking po lodowcu, który organizują lokalni
przewodnicy. Wrzucamy to na listę ‘must see’ i ‘must do’ przy okazji następnego
wyjazdu na Islandię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz