27 kwietnia 2017

WARDZIA - GRUZIŃSKI PLASTER MIODU

Jest upalny lipcowy poranek, po śniadaniu i pakowaniu się ruszamy w drogę z Achalciche jedziemy na południowy wschód w kierunku skalnego miasta, ukrytego gdzieś w skałach nad rzeką Kura. Po półtorej godziny jazdy docieramy do Wardzi. Wradzia to jedno z dwóch gruzińskich miast skalnych wydrążone w skale na wysokości 1300 m n.p.m.




Kiedyś miasto było całkowicie ukryte przed ludzkim okiem, wybudowane zostało w XII/XIII wieku jako twierdza dla wojska. Później twierdzę przekształcono w klasztor, w czasie zagrożenia Wardzia mogła schronić 50tys. Ludzi. 3 tys. Pomieszczeń na 13 poziomach, strome schody, korytarze – to wszystko kryło się w masywie Wyżyny Eruszeckiej. Do czasu. W 1283 roku w skutek trzęsienia ziemi dwie trzecie kompleksu skalnego osunęło się do rzeki. Odsłonił się wtedy widok zbocza poszatkowanego jak plastry miodu czy szwajcarski ser – widok, który podziwiamy do dzisiaj. 


Spacer po Wardzi zajmuje nam 3 godziny. Zaglądamy do wszystkich pomieszczeń, wspinamy się stromymi schodami, przeciskamy ciasnymi korytarzami wydrążonymi w skałach. Czasami gubimy drogę, wchodząc do jednego korytarza, wychodzimy na drugim końcu twierdzy kilkanaście metrów wyżej niż byliśmy. Labirynt we wnętrzu zbocza zdaje się nie mieć końca, a to zaledwie mała część tego co było tu kiedyś.  



Czasami robi się niebezpiecznie, niektóre wyjścia z korytarzy kończą się niezabezpieczonym balkonem tuż nad przepaścią. Część pomieszczeń nie jest podświetlona, łatwo o upadek. Wchodząc do ciemnej dziury z zewnątrz, gdzie jest ostre światło, można wylądować w 12 wiecznych misach i skończyć zwiedzanie ze zdartym łokciem (dobrze, że tylko z łokciem, bo to mogło skończyć się dużo gorzej), jak jedno z nas.  

Kiedy schodzimy w okolice parkingu zaczyna się chmurzyć, nad Wardzią zbierają się granatowe chmury. I nagle ni stąd, ni zowąd zaczyna się burza. Po ponad 30 stopniowym upale zaczyna lać, a właściwie walić gradem. My ulewę przeczekujemy w pobliskiej restauracji, gdzie oczywiście na stół wjeżdżają znowu: bakłażany z pastą orzechową, chinkali (tradycyjne gruzińskie pierożki) czy ojakhuri (mięso zapiekane z ziemniakami i przyprawami).  

Po lewej: grilowane bakłażany z pastą orzechową
 
Po burzy ruszamy dalej, w okolice Tbilisi – skąd następnego dnia ruszamy dalej, aż do granicy z Azerbejdżanem. 

Po lewej: tradycyjne gruzińskie pierożki - chinkali

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Korzystanie z treści oraz zdjęć bloga POLOWANIE NA MOTYLE (renata-fotografia.blogspot.com) bez wiedzy właściciela jest zabronione. (Dz. U. Nr 24, poz. 83)
Obsługiwane przez usługę Blogger.