Tegoroczna majówka nie zaczęła się zbyt słonecznie. We Wrocławiu, który był naszym pierwszym przystankiem cały czas padał deszcz. Było szaro, buro i przeraźliwie zimno. W mieście spędziliśmy zaledwie jedno popołudnie, które rozpoczęliśmy obiadem w "Piecu na Szewskiej", gdzie zjedliśmy jedną z najlepszych pizz którą jadłam w Polsce (lepsza była tylko ta prawdziwie włoska, którą jedliśmy w Varennie nad Jeziorem Como).
Po obiedzie w strugach deszczu chodziliśmy po mieście, ale chmury i deszcz, które stawały się coraz silniejsze po trzech godzinach wygoniły nas do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz